Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Powrót na Mszę, czyli kłopoty z dyspensą

Msza św. podczas Synodu Biskupów o młodzieży 4 października 2018. Fot. episkopat.pl

Niemożność wypełnienia obowiązku po prostu z niego zwalnia. Czy zatem dyspensy od uczestnictwa w niedzielnej Mszy były w ogóle konieczne?

Przypuszczam, że każda religia ma swój katalog „przykazań kościelnych”, spis obowiązków, których należy przestrzegać. Jednych obowiązuje post piątkowy i Msza św. niedzielna, innych pielgrzymka i modlitwa w określonych porach dnia, jeszcze innych noszenie sztyletu, zakrywanie twarzy, zakaz jedzenia wieprzowiny, przekraczania stosownej ilości kroków.

Te wszystkie przykazania czemuś służą. Nie wierzę w istnienie religii, która nie miałaby swojego katalogu norm, a których to przestrzeganie określałoby pewne wszystkich obowiązujące minimum. W książce pt. „Pięć słów Kościoła” poświęconej przykazaniom kościelnym Dominik Ciołek SJ pisał: „W przypadku przykazań kościelnych chodzi o minimum praktyk religijnych, poniżej którego rozpoczyna się erozja życia duchowego”. Mówiąc inaczej, określają one to, co duchowo konieczne.

Uczestnictwo nakazane

Jedno z tych przykazań – pierwsze – precyzuje tzw. obowiązek niedzielny: „W niedzielę i święta nakazane uczestniczyć we Mszy świętej i powstrzymać się od prac niekoniecznych”. Normę tę przypomina także Kodeks Prawa Kanonicznego w kan. 1247: „W niedzielę oraz w inne dni świąteczne nakazane, wierni są zobowiązani uczestniczyć we Mszy świętej oraz powstrzymać się od wykonywania tych prac i zajęć, które utrudniają oddawanie Bogu czci, przeżywanie radości właściwej dniowi Pańskiemu oraz korzystanie z należnego odpoczynku duchowego i fizycznego”.

Przez niespełna trzy miesiące epidemii biskupi dyspensowali z obowiązku uczestnictwa we Mszy św. wszystkich wiernych. Z jednej strony czynili to powodowani troską o życie ludzi, z drugiej – ze względów na wprowadzane – różne w poszczególnych okresach czasu – ograniczenia co do liczby obecnych w kościele, nie mieli innego wyjścia jak dyspensować. Trudno zobowiązywać do rzeczy niemożliwych, kazać iść do faktycznie zamkniętego kościoła, o czym szeroko pisałem w tekście dla „Rzeczpospolitej”.

Ostatnie dni przyniosły rozluźnienie rygorów i zniesienie limitu obecnych w kościele. Jak wynika z rozporządzenia Rady Ministrów, zakrywanie twarzy i nosa zwalnia z obowiązku zachowywania wewnątrz świątyni dystansu 2 metrów. Teoretycznie więc każdy może się w kościele zmieścić. Ale czy rzeczywiście każdy powinien przyjść? Abp Stanisław Gądecki, przewodniczący episkopatu, zaapelował do biskupów diecezjalnych o zniesienie dyspens. Większość (nie sprawdzałem każdej diecezji) poszła za jego sugestią. Przywrócenie obowiązku niedzielnego wcale nie jest jednak takie jednoznaczne. Wielu biskupów wprowadziło wyjątki bądź przypominało o warunkach usprawiedliwionej nieobecności.

Zwolnieni i usprawiedliwieni

Zacznijmy jednak od dyspensy. Jest ona aktem łaski. Udziela się jej dla słusznej przyczyny, która musi być proporcjonalna do ważności ustawy, z której zwalnia. Przy jej stosowaniu trzeba zawsze brać pod uwagę dobro duchowe wiernych.

Czasami pojawiają się takie okoliczności, gdy udzielenie dyspensy pozostaje koniecznością. Jedną z nich jest potrzeba uspokojenia sumienia wiernego. Wydaje mi się, że to właśnie ten motyw był racją dla udzielenia przez biskupów dyspens ogólnych, to znaczy dotyczących wszystkich wiernych, a których przedmiotem było zwolnienie z obowiązku Mszy św. niedzielnej.

Z jednej strony bowiem pojawiły się – najpierw – zachęty do pozostania w domu, a następnie ograniczenia sformułowane przez władzę świecką, z drugiej – narastał lęk wśród wiernych, że obecność na Mszy św. może stanowić zagrożenie dla zdrowia i życia swojego oraz innych ludzi. Szybko zaczęły się więc pojawiać wątpliwości, czy w tej sytuacji nieobecność na Mszy św. stanowi zaciągniecie winy moralnej, czy też są to okoliczności zwalniające z tego obowiązku. Udzielane dyspensy rozwiewały te wątpliwości.

Można jednak postawić pytanie, czy te dyspensy były rzeczywiście konieczne. Jak zauważa ks. Marek Zaborowski, „przy ocenie wystarczalności przyczyny należy wystrzegać się zbytniego rygoryzmu, gdyż nikt nie jest zobowiązany do rzeczy niemożliwych. Zazwyczaj niemożność fizyczna, czy moralna zawiesza obowiązek zachowania prawa”[1]. Ano właśnie. Prawo nie wiąże w sytuacji obiektywnej niemożności wypełnienia normy prawnej. Trudno nie postawić więc pytania, czy czasami nie udzielano dyspens tym, którzy i tak byli zwolnieni z obowiązku Mszy św. niedzielnej.

Nie wierzę w istnienie religii, która nie miałaby swojego katalogu norm, a których to przestrzeganie określałoby pewne wszystkich obowiązujące minimum. Przykazania kościelne określają to, co duchowo konieczne

W Liście „Dies Domini” o świętowaniu niedzieli Jan Paweł II pisał, że Msza św. niedzielna jest „dla wiernych obowiązkiem, od którego może ich zwolnić tylko poważna przeszkoda” (p. 49). W innym punkcie z kolei wspominał o tych, którzy „z powodu choroby, niesprawności lub innej ważnej przyczyny nie mogą wziąć udziału w Eucharystii” (p. 54).

Czym jest owa „poważna przeszkoda” bądź „ważna przyczyna”? Wydany w roku 2001 „Katechizm Kościoła katolickiego dla dorosłych” podaje taką oto przykładową listę powodów: choroba, pielęgnacja niemowląt, nieustanna opieka nad chorymi, niesienie pomocy w wypadkach i klęskach żywiołowych, wykonywanie ciągłych zawodów, niemożliwość dostania się do kościoła z powodu kilkunastokilometrowej odległości przy braku środków lokomocji.

Jak zauważa ks. Krzysztof Mierzejewski, „jeżeli zatem ktoś jest chory i choroba przeszkadza mu lub uniemożliwia w uczestniczeniu we Mszy Świętej, jest zwolniony z obowiązku uczestnictwa oraz nie popełnia grzechu. Podobnie rzecz się ma z innymi wymienionymi przyczynami usprawiedliwiającymi nieobecność na Mszy Świętej. Decydująca wydaje się odpowiedź na pytanie, czy nieobecność jest zawiniona czy niezawiniona”[2].

Ważna przyczyna to także podniesione ryzyko zarażenia się koronawirusem w przypadku osoby chorej, starszej, mającej osłabiony system immunologiczny. Byłoby to narażenie własnego zdrowia na szwank, a może nawet na ryzyko śmierci, a więc działanie przeciwko przykazaniu „Nie zabijaj” w stosunku do siebie, a także innych, którzy mogą zostać potencjalnie zarażeni. Taką ważną i obiektywną przyczyną jest także obowiązek pozostania w domu wynikający z nałożonej kwarantanny.

Chorzy z objawami

Wbrew tęsknotom niektórych, nie ma obecnie jednolitego stanu prawnego, jeśli chodzi o kwestię obowiązywalności nakazu Mszy św. niedzielnej. O dyspensie i jej cofnięciu stanowi bowiem biskup danej diecezji, a nie Konferencja Episkopatu Polski czy jej przewodniczący bądź prymas.

Niektórym trudno się do tego przyzwyczaić, ponieważ – jak to na przykład bywa w Warszawie – zupełnie inny rygor może obowiązywać po obu stronach rzeki. Jednocześnie jednak daje to szansę bardziej elastycznego podejścia do problemu i dostosowania normy prawnej choćby do skali zagrożenia. Szczegółowe rozwiązania zaproponowane przez biskupów diecezjalnych są więc zróżnicowane.

Część hierarchów odwołała obowiązującą dotychczas dyspensę, nie wprowadzając przy tym żadnych wyjątków. Zrobił tak abp Wojciech Polak (Gniezno), abp Grzegorz Ryś (Łódź) czy bp Andrzej Dziuba (Łowicz).

Niektórzy przypomnieli w swoich dekretach czy zarządzeniach, że prawo kościelne zwalnia z obecności na Mszy św. niedzielnej czy też usprawiedliwia nieobecność – różnie jest to formułowane – niektóre kategorie osób. Tak zrobił kard. Kazimierz Nycz (Warszawa), który zaznaczył, że z racji „zwykłych zasad, które obowiązują w prawie kościelnym” niektóre osoby zwolnione są z obowiązku niedzielnego. A są to: „osoby w podeszłym wieku, osoby z objawami infekcji lub mające wskazania władz sanitarnych (na przykład pozostające w kwarantannie) oraz osoby sprawujące opiekę nad chorymi i niepełnosprawnymi, co w niektórych przypadkach uniemożliwia im udział w niedzielnej Eucharystii”.

Podobnie zrobił bp Tadeusz Lityński, który uznał, że od przestrzegania obowiązku niedzielnego zwolnione są „jedynie osoby chore, w podeszłym wieku, przebywające na kwarantannie czy też z innych ważnych przyczyn niezdolne do fizycznej obecności na Mszy św.”. Także abp Józef Kupny (Wrocław) przypomniał, że nieobecność na Mszy św. jest usprawiedliwiona z ważnego powodu: „choroba, opieka nad bliźnim wynikająca z przykazania miłości, a w czasie epidemii należy też wspomnieć o silnym poczuciu obawy przed zarażeniem”.

Drugie rozwiązanie to formalne udzielenie dyspensy niektórym grupom wiernych. I tak abp Marek Jędraszewski (Kraków), abp Józef Górzyński (Olsztyn), abp Stanisław Budzik (Lublin), bp Piotr Libera (Płock) udzielili dyspensy osobom w wieku 65 lat i więcej, osobom z objawami infekcji (kaszel, katar, podwyższona temperatura, itp.) oraz osobom, które czują obawę przed zarażeniem.

Bp Romuald Kamiński (Warszawa-Praga) udzielił dyspensy nie tylko osobom mającym objawy infekcji, ale także chorym oraz tym, którzy czują obawę przed zarażeniem. Abp Stanisław Gądecki (Poznań) poszerzył zakres wyjątków, doliczając do osób w wieku podeszłym kobiety w stanie błogosławionym oraz zwalniając tych, którzy „czują wielką obawę przed zarażeniem”. Z kolei Abp Tadeusz Wojda (Białystok) do zwolnionych z Mszy św. niedzielnej dołączył osoby przebywające na kwarantannie, a bp Zbigniew Kiernikowski (Legnica) ograniczył zakres dyspensy „jedynie wobec osób z objawami infekcji”.

Abp Wiktor Skworc (Katowice) wybrał wyjście pośrednie. Z jednej bowiem strony przypomniał, że są tacy wierni, którzy są „usprawiedliwieni dla ważnego powodu, np. choroba, pielęgnacja niemowląt”, z drugiej udzielił dyspensy „dla osób w podeszłym wieku, osób z objawami infekcji oraz tych, którzy czują obawę przed zarażeniem”.

Nasilony lęk i obawa

Co z tego wynika? Wyraźnie widać trzy tendencje. Pierwsza to odwołanie dyspensy bez czynienia jakichkolwiek wyjątków i wyjaśnień co do ewentualnej nieobowiązywalności przykazania kościelnego. Druga to zniesienie dyspensy ogólnej przy utrzymaniu dyspensy dla określonych grup wiernych. Trzecia to zniesienie dyspensy z jednoczesnym przypomnieniem, że z mocy samego prawa niektórzy wierni są z obowiązku niedzielnego zwolnieni. Przy czym w tym ostatnim przypadku nie ograniczano się najczęściej do przywołania samej zasady, ale podawano przykładowy katalog osób zwolnionych z powodu obiektywnej fizycznej niemożności.

Co ciekawe, katalogi dyspensowanych i zwolnionych z mocy samego prawa faktycznie pokrywały się, z czego wynika, że dyspensowano obiektywnie zwolnionych. Można bronić takiego rozwiązania, daje ono bowiem wiernym jednoznaczność co do ich stanu wobec prawa: mam objawy – jestem zdyspensowany. W ten sposób jednak utwierdzamy legalistyczne podejście do moralności, która opiera się bardziej na prawie niż na decyzji sumienia.

Wydaje się, że lepsze, to znaczy bardziej wychowawcze i bardziej odpowiadające teologicznej wizji sumienia jest przypomnienie ogólnej zasady mówiącej, że niemożność wypełnienia obowiązku po prostu z niego zwalnia. Wtedy odpowiedzialność za podjętą decyzję spada na wiernego, który sam w swoim sumieniu musi ocenić, czy rzeczywiście ma do czynienia z obiektywną niemożnością. Warto przypomnieć, co mówi na ten temat Katechizm Kościoła Katolickiego: „Człowiek ma prawo działać zgodnie z sumieniem i wolnością, by osobiście podejmować decyzje moralne” (1782). Także w odniesieniu do obowiązku Mszy św. niedzielnej – dodajmy. To on ma ocenić okoliczności, które ewentualnie sprawiają, że nie może wypełnić jakiegoś moralnego obowiązku.

Prawo nie wiąże w sytuacji obiektywnej niemożności wypełnienia normy prawnej. Trudno nie postawić więc pytania, czy czasami nie udzielano dyspens tym, którzy i tak byli zwolnieni z obowiązku Mszy św. niedzielnej

W tym kontekście szczególnie interesująca jest powtarzająca się w dekretach kategoria osób odczuwających obawę przed zarażeniem. I tak bp Andrzej Czaja (Opole) zwolnił tych, którzy odczuwają „wzmożoną obawę”, abp Józef Kupny mówił o „silnym poczuciu obawy”, a bp Kazimierz Gurda (Siedlce) zwolnił tych, którzy wykazują „nasilony lęk i obawę przed możliwością zarażenia się”. Ta kategoria pojawiała się zarówno w katalogu dyspensowanych jak i zwolnionych z przyczyn obiektywnych. Ciekawe jest to, że pojawiła się w tym wyliczeniu konieczność ocenienia przez wiernego stopnia nasilenia lęku czy obawy.

Myślę, że słusznie się stało, że nikt nie zobowiązywał do racjonalnej oceny stanu zagrożenia, a odwoływał się do emocji. Nikt z nas tak naprawdę nie zna realnego stanu zagrożenia i racjonalnie nie potrafi go ocenić. Nie wiemy bowiem, kto jest zarażony i jakie mogą być dla kogoś skutki ewentualnego zarażenia. Nawet racjonalnie nieuzasadniony lęk jest lękiem prawdziwym i nie można go zignorować. Ciekawe jest jednak to, że według niektórych biskupów zwykły lęk czy zwykłe obawy nie wystarczają, by się czuć zwolnionym albo zaliczyć się do zdyspensowanych. Musi być to lęk wzmożony, nasilony, silny. Tu nie ma skal obiektywnych. Każdy ma swój własny, subiektywny próg lęku, który uniemożliwia racjonalny i wolny osąd, a tym samym determinuje podjętą decyzję o pozostaniu w domu.

Dyspensowanie zwolnionych

Prawo kościelne nie zastępuje sumienia i nie zwalnia z konieczności podjęcia osobistej decyzji. Prawo stanowi punkt odniesienia, drogowskaz, swoistą „normę bezpieczeństwa”. Zdaję sobie sprawę, że części wiernym odpowiada takie podejście do prawa, które wszystko kontroluje, normuje, określa. Takie prawo „wystarczy” tylko wypełnić, by mieć spokojne sumienie. Bardzo dobrze to widać w przypadku niekończących się dyskusji na temat coraz częstszych dyspens, których przedmiotem jest wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych w piątki. Wolno – nie wolno? Jest dyspensa czy jej nie ma? – powtarzają się wciąż te same pytania.

Indywidualny osąd sumienia co do obowiązywalności danego nakazu kościelnego jest wciąż instancją bardzo mało znaną. Słychać to bardzo dobrze w konfesjonale, gdzie jednym z najczęściej powtarzających się problemów jest wyznawanie jako grzechu nieobecności na Mszy św. z powodu choroby, operacji, opieki nad małym dzieckiem itd., a więc z powodów obiektywnych. Zapewne jest w tym także wina naszej katechezy, która kładzie nacisk na wypełnienie przykazań, na moralność legalistyczną, a nie na osobistą decyzję sumienia moralnego.

Wbrew tęsknotom niektórych, nie ma obecnie jednolitego stanu prawnego, jeśli chodzi o kwestię obowiązywalności nakazu Mszy św. niedzielnej. O dyspensie i jej cofnięciu stanowi biskup danej diecezji, a nie Konferencja Episkopatu Polski czy jej przewodniczący bądź prymas

Śmiem twierdzić, że udzielanie dyspens od obowiązku osobom, które z natury rzeczy są z niego zwolnione, taką moralność legalistyczną jedynie wzmacnia. Jaki bowiem sygnał otrzymuje beneficjent łaski, którą jest dyspensa udzielona osobom z objawami infekcji? Ano taki, że bez tej dyspensy byłby zobowiązany – mimo objawów infekcji – do uczestnictwa we Mszy św. niedzielnej, wszak naturą dyspensy jest zwolnienie z obowiązku przestrzegania prawa w poszczególnym przypadku.

Zapytajmy, co go w gruncie rzeczy zwalnia z obecności na Mszy niedzielnej: dekret czy choroba? Dodajmy – nie tylko objawowa, bo czy chorujący bezobjawowo, ale będący nosicielem wirusa winien iść do kościoła? Czy on rzeczywiście – mówiąc, śpiewając, będąc w bezpośredniej bliskości – nikogo nie zaraża? Jak zauważa cytowany już Ciołek, prawo „zbyt kazuistyczne, które paraliżuje, staje się prawem złym i niefunkcjonalnym, i w swej bezskuteczności przestaje obowiązywać”. Obawiam się, że niejednoznaczność prawna wcale powrotowi wiernych do kościołów się nie przysłuży.

Sumienie zamiast dekretu

Wśród komentatorów biskupich decyzji wielu jest tych, którzy krytycznie odnoszą się nie tylko do trybu odwoływania dyspens, jak również co do ich zasadności oraz co do samego faktu istnienia przykazań kościelnych i tego typu zobowiązań moralnych, które dotyczą życia duchowego, sakramentalnego, aktów pobożności. Powtórzę raz jeszcze: nie wierzę, że możliwa jest religia bez katalogu tego typu zobowiązań. Inną jest rzeczą, jak długi winien to być katalog, co obejmować i jaką winien posiadać modalność: sugestia, zachęta, zalecenie, nakaz, zobowiązanie, z czego wynikać będzie także to, czy katalog tych zobowiązań będzie łączył się moralną kategorią grzechu oraz z sankcjami karnymi. Wcześniej czy później jakieś ogólne wskazania i tak by powstały, jakieś uwspólnienie tego typu zobowiązań byłoby – moim zdaniem – konieczne. Katolicyzm też ma takie zobowiązania, choćby te zamknięte w zmiennym katalogu przykazań kościelnych. Te zobowiązania mają charakter nakazu, a nie rady. A więc obowiązują, a nie są jedynie sugestią.

Wesprzyj Więź

Epidemia pokazała względność jednego z takich przykazań – obowiązku Mszy św. w niedziele i święta nakazane. Obowiązek przestał nagle obowiązywać. Fakt, że wielu biskupów do odwołania ogólnej dyspensy dołączało katalog grup osób dyspensowanych albo przypominało, kogo obowiązek nie dotyczy, pokazuje, że prawodawca miał świadomość, iż samo odwołanie dyspensy ogólnej nie załatwia sprawy. Że oprócz tych, którzy nie będą mieli żadnych przeszkód z wypełnieniem obowiązku będą także ci, którzy stoją gdzieś na granicy, gdzieś pomiędzy tymi, którzy mogą być na Mszy św., i tymi, którzy z przyczyn niekwestionowanie obiektywnych (np. pobyt w szpitalu) są zwolnieni z tego obowiązku.

Pomiędzy nimi są ci, których status nie jest łatwy do określenia czy opisania twardymi i jednoznacznymi kategoriami. Ci muszą sami zdecydować, czy pójdą na Mszę czy nie, a najpierw muszą sami określić nie tylko to, czy mogą, ale także to, czy powinni. Czy większym zagrożeniem duchowym dla nich będzie nieobecność na Mszy św. czy też może większym zagrożeniem fizycznym dla nich samych bądź dla innych może stać się obecność na Mszy św.? Tej decyzji nie podejmie za nikogo żaden biskup i żaden dekret nie zastąpi osądu sumienia. To także jeden z ubocznych skutków epidemii – nauka osobistej odpowiedzialności moralnej. Oby ta nauka nie poszła w las, gdy czas epidemii się skończy.


[1] M. Zaborowski, „Dyspensa w prawodawstwie kościelnym”, „Prawo Kanoniczne” 56(2013) nr 1, s. 31.
[2] K. Mierzejewski, „Obowiązek uczestniczenia we Mszy świętej w niedziele i święta nakazane”, „Prawo Kanoniczne” 57(2014) nr 4, s. 80.

Podziel się

1
Wiadomość

Kochani biskupi! Nie potrafią się wypowiedzieć w sprawie pedofilii i jej ukrywania, odważnie szukają kozłów ofiarnych wyzywając ludzi od zarazy, a teraz jakby kompletnie nic się nie stało organizują nam życie zabawą we włączanie i wyłączanie dyspensy jakbyśmy swojego rozumu nie posiadali. To śmieszne dość. Czy tylko mnie niedobrze, jak tego słucham?

@Maria
Nie jesteś sama w tym oburzeniu.
Są ważniejsze problemy niż rozważanie czy dyspensa powinna być ogłoszona czy nie powinna. Ludzie i tak by nie poszli do kościołów bo był praktyczny tego zakaz !
Czasami sprawiacie wrażenie że bujacie gdzieś w obłokach.

Wypowiedzcie się wszyscy o przestępcach w koloratkach, niech każdy duchowny zajmie stanowisko i napisze co zrobił aby temu przeciwdziałać.
Niektórych znanych duchownych nie sposób znaleźć żadnej wypowiedzi w tej materii…

O 1 rzeczy zapomnieli i biskupi i autor artykułu. Mam 3ke dzieci w wieku od 3 lat do 9.
Ciezko przetrzymalismy 2 miesiace w domu. To teraz idziemy do Kosciola na msze a po 3 dniach
dzwonia do nas z sanepidu, ze byly tam 2 osoby chore – wiec zgodnie z przepisami – udajemy sie na 14 dniowa
kwarantanne. Jest to identyczne zgromadzenia jak np. szkola – szkoly sa zamkkniete – bo 2ka chorych z pozytywnym
testem oznacza zammkniecie szkoly czyli uczniowie, nauczyciele, rodzice, dziadkowie – tez np odprowadzaja dzieci,
rodzenstwo itp – kwarantanna. To tak poz zastanowienie sie. Wedlug mnie powinny byc utrzymane przepisy o dystansie i ograniczonej ilosci osob w Kosciele oraz transmisje w internecie (z ktorych korzystamy).

W USA surowe kary finansowe doprowadziły do ograniczenia krycia ks pedofilów. Polski KK pędzi by podzielić los KK w Irlandii. Bardzo skutecznie.

W Polsce kuria dostaje od Ziobry akty by wiedziała kogo przekupić lub postraszyć.

Skoro mamy utrzymywać dystans 2 metrów od drugiej osoby, to na każdą osobę w kościele powinno przypadać 16 m2 powierzchni, więc nie mam pojęcia jakim sposobem biskupi chcą pomieścić w kościołach taką samą liczbę osób jak przed wybuchem pandemii. Więc moim zdaniem ograniczenia w liczbie osób powinny dalej funkcjonować.

Pamiętajmy też o 5 przykazaniu. Jestem lekarzem. I mam wielką świadomość jak można znacznie zmniejszyć ryzyko przenoszenia się tej infekcji i na czym polega jej zagrożenie. W Polsce w tej chwili jest stosunkowo bezpiecznie, jednak to co robimy teraz jako całe społeczeństwo ma wpływ na to co będzie za 2-4 tyg. Byłem niedawno u Spowiedzi Wielkanocnej i przy tym na Mszy. Mogłoby tam być o wiele bezpieczniej. Nie czułem się komfortowo, nie boję się wcale o swoje zdrowie, boję się za to o zdrowie innych, których potencjalnie mógłbym zarazić. Co do moich obserwacji, to Przede wszystkim księża podczas rozdawania Komunii Św mogli by zakładać maski skoro zmniejsza to ryzyko zakażenia, prosić by zachowywano odstępy w kolejce do Komunii Św, dokładnie dezynfekowac ręce przed rozpoczęciem rozdawania Komunii Św, nie zbierać w sposób tradycjny składki Ale w alternatywny (przelew. Ew puszki rozstawione w wielu miejscach przy wyjściu z Kościoła). W jednym kościele Księża świetnie zorganizowali rozdawanie Komunii Św, zachęcali do przyjmowania na rękę, a następnie zdobienie dwóch kroków w bok, gdzie patrząc na oltwarz odslanić maskę i w sposób dostojny przyjąć Komunię Św, w tym samym kościele składkę zbierano online lub do puszki przy wyjściu. W tym wspomnianym Kościele widać było troskę o wiernych. Moim zdaniem, ktoś to chroni się przed zakażeniem i rezygnuję z wielu aktywności by ograniczyć kontakty z innymi może w swoim sumieniu rozstrzygnąć sprawę co powinienem zrobić, co jest większym dobrem. Jednak jeśli ktoś nie chodzi fizycznie do Kościoła, musi być tam obecny duchowo, podczas Mszy Św musi z zaangażowaniem w niej uczestniczyć i pragnąc spotkania z Chrystusem .Musi także jeśli go stać wspierać Kościół materialnie. Inaczej wygląda sytuacja u ludzi, którzy wszędzie chodzą, spotykają się że znajomymi itp, byłoby przegięciem, gdyby usprawiedliwiali swoją nieobecność w kościele epidemią.

Miało być: Jednak jeśli ktoś nie chodzi fizycznie do Kościoła, musi być tam obecny duchowo, podczas TRANSMISJI Mszy Św musi z zaangażowaniem w niej uczestniczyć i pragnąc spotkania z Chrystusem*

Niezrozumiałym dla mnie pozostaje, dlaczego bojąc się o swoje zdrowie będąc mieszkanką jednej diecezji mogę “uczciwie” korzystać z transmisji mszy, a innej już nie. Katolicyzm to jedna nauka. Biskup mojej diecezji (Ełk) zdecydował za mnie, że choć czuję lęk to nie idąc fizycznie do kościoła, grzeszę. Nasuwa się od razu porównaniu z uczonymi w piśmie nakładającymi brzemienia nie do utrzymania. Wstyd.

Po 5 minutach czytania poddałem się… Szkoda czasu na takie wywody… Biskupi chyba się nudzą, a ks. profesor popełniłby jakiś tekst naukowy, coś z homiletyki…. Szkoda czasu na czytanie takich analiz…

Dodałbym do tej analizy jeszcze jedną myśl o wpływie, jaką uchylanie lub zawężanie dyspensy może mieć na wiernych. Uważam, że norma raz złamana może być odtąd dla danej osoby dużo bardziej „łamliwa”. Jeśli ktoś nigdy w życiu nie przeszedł przez ulicę na czerwonym świetle, co najmniej się zawaha, nim śpiesząc się, nie zaczeka na zielone; jeśli ktoś przechodzi na czerwonym nagminnie, dylemat nawet nie zamajaczy mu w świadomości; podobnie z ciężkimi przestępcami. A więc: jeśli ktoś zawsze chodził na niedzielną mszę, a teraz z – uzasadnionej bądź nie (to bez znaczenia dla zjawiska, o którym mówię!) – obawy o zdrowie swoje czy innych mimo zniesienia dyspensy zdecyduje się złamać obowiązek (nawet jeśli uznamy – trafnie – że taka obawa zwalnia z obowiązku i bez dyspensy, wielu ludzi odczytuje to inaczej i może mieć poczucie, że popełnia grzech ciężki; w polskich realiach katechetycznych to nie tylko możliwe, ale i – obawiam się – nierzadkie myślenie), w przyszłości znacznie łatwiej będzie się „rozgrzeszać” (w sposób uzasadniony bądź nie – znów, to tutaj nieistotne) z ignorowania tego przykazania kościelnego.

Nie wiem, w jak wielu przypadkach takie zjawisko może być realne i jak głębokie, ale nieraz stykałem się ostatnio z argumentem (raz wypowiadanym z przekąsem, raz z troskliwym zrozumieniem; obie te postawy mają tu jakieś uzasadnienie), że biskupi zachęcają do powrotu na msze, bo boją się, że ludzie się odzwyczają od chodzenia i już nie wrócą. Otóż właśnie obawiam się, że – w myśl opisanego przeze mnie zjawiska – zachęty do powrotu na msze właśnie teraz mogą okazać się pod tym względem przeciwskuteczne.