rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Wielki Piątek. Oblicze

Krzyż w katedrze westminsterskiej w Londynie, marzec 2020 r. Fot. Mazur/cbcew.org.uk

Dzisiaj uniżenie Wcielenia osiąga swoje apogeum. Bóg upodobnia się do człowieka, by człowiek mógł znów upodobnić się do Boga.

„[…] jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa” (Iz 53, 3). Nigdy nie rozumiałem tego fragmentu opisu cierpienia Sługi Jahwe z Księgi Izajasza. To jakiś idiom, metafora? Czy może dosłowność? Ale przed kim zakrywa się twarz? Przed kim wówczas twarz zakrywano? „[…] myśmy Go za skazańca uznali” – odpowiada Biblia. Ale czy zakrywa się twarz przed więźniem? A może jednak nie o skazańca chodzi? Św. Hieronim, a za nim ks. Jakub Wujek, w „chłostanym przez Boga” widzieli trędowatego, którego zniekształcona przez chorobę twarz sprawiała, że „nie miał On wdzięku ani też blasku, aby na Niego popatrzeć”. Na takiego nie da się patrzeć ze spokojem. Tak, przed kimś takim zakrywa się twarz z przerażenia, zgrozy i wstrętu. Bardziej odruchowo niż świadomym gestem. Ale przecież także, aby się nie zarazić. Z lęku.

Jedyny zdrowy

Trudno uciec od analogii z tym, co widzimy za oknem. Coraz więcej na naszych ulicach, w pracy, w środkach komunikacji, w sklepach, a nawet w domach i na spacerach tych, którzy mają zakrytą twarz. Nosimy maski. Nie z przerażenia, zgrozy, wstrętu, ale z ostrożności, z poczucia odpowiedzialności za życie swoje i bliźnich. I ze strachu też. Ze strachu przed zarażeniem chorobą, która może okazać się śmiertelna. Przecież każdy, którego spotkamy, może być nosicielem chorobotwórczego wirusa. Wystarczy nieostrożna rozmowa.

Choroba, zwłaszcza zakaźna, nie jest najlepszym obrazem grzechu, choć tak często mówimy o grzechu jak o chorobie duszy. Często przecież – inaczej niż grzech – pojawia się w naszym ciele bez jakiejkolwiek winy z naszej strony. Zagnieżdża się w nas i mimo wysiłków lekarzy opanowuje całe nasze ciało. Ale grzechem nie da się zarazić jak koronawirusem. Grzech to „owoc” wolności człowieka. Tam, gdzie nie ma wolności, nie ma grzechu.

Zasłaniamy twarz z przerażenia, zgrozy, wstrętu, ponieważ na Jego obliczu dostrzegamy wszelkie cierpienie, które – zamiast na nas – spadło na Niego

Obraz choroby może nam jednak pomóc w wyobrażeniu sobie skali Jezusowego cierpienia. „On to dla nas grzechem uczynił Tego, który nie znał grzechu” – powie św. Paweł (2 Kor 5, 21). A św. Jan doda: „On bowiem jest ofiarą przebłagalną za nasze grzechy, i nie tylko nasze, lecz również za grzechy całego świata” (1 J 2,2). Jezus wziął na siebie grzechy całego świata, grzechy jego współczesnych, grzechy tych, którzy żyli przed Nim, i tych, którzy po Nim przyjdą. Czy można sobie to jakoś wyobrazić? To trochę tak jakby On – jedyny zdrowy – wziął na siebie wszystkie nasze choroby, aby nas od każdej choroby uwolnić.

„[…] myśmy go poczytali jako trędowatego” – mówi Izajasz w wersji ks. Wujka. Za trędowatego wzięliśmy Tego, który był czysty, za chorego, Tego który był zdrowy, za grzesznego Tego, który sam był bez grzechu. „On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści […] On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy” (Iz 53, 5). On – jedyny zdrowy – jest lekarstwem na nasze choroby. Jako ludzkość stoimy dzisiaj pod Jego krzyżem niby w maskach, z zasłoniętymi twarzami, nie ze strachu, by się od Niego zarazić, bo przecież „w Jego ranach jest nasze zdrowie” (Iz 53, 5). Zasłaniamy twarz z przerażenia, zgrozy, wstrętu, ponieważ na Jego obliczu dostrzegamy wszelkie cierpienie, które – zamiast na nas – spadło na Niego.

Oto Człowiek

John Donne w wierszu „Wielki Piątek, 1613. W podróży ku zachodowi” pytał: „Temu, kto widzi żywą twarz Boga, pisana / Już śmierć; cóż czeka tego, kto ujrzy śmierć Pana?”. Kiedy Piłat wypowiedział słynne słowa „Oto Człowiek”, Chrystus był już po ubiczowaniu. Wielokrotnie spoliczkowany, stał w koronie cierniowej i w płaszczu purpurowym. Nie, „nie miał On wdzięku ani też blasku, aby na Niego popatrzeć, ani wyglądu, by się nam podobał” (Iz 53, 2).

Potem mogło być już tylko gorzej. Doszła jeszcze męka drogi krzyżowej, przybijanie do krzyża, powolne na nim umieranie. „Oto Człowiek” – mówi Piłat. Oto nowe oblicze człowieka – chciałoby się powiedzieć. Oto nowy jego obraz. Tym razem na nasz „obraz i podobieństwo”. Bo skoro przez grzech człowiek przestał być podobny do Boga i od Boga się oddalił, trzeba było, by Bóg stał się podobny do ludzi „we wszystkim” i sam się do ludzi zbliżył. Odtąd nie ma już innego obrazu człowieka jak ten z Kalwarii. Nie ma innej twarzy jak ta z Wielkiego Piątku. Ojcowie Kościoła mówili „Bóg stał się człowiekiem, aby człowiek stał się Bogiem”. Dzisiaj uniżenie Wcielenia osiąga swoje apogeum. Bóg upodobnia się do człowieka, by człowiek mógł znów upodobnić się do Boga. On wzór nam zostawił (por. 1 P 2,21): „ciało święte, / co było szatą Boga – rozdarte i zmięte” (J. Donne).

Wielki Piątek to chwila, gdy Bóg stwarza nas na nowo. „Uczyń mnie znowu, dzięki Twej łasce i sztuce, / Podobnym Tobie: wtedy twarz ku Tobie zwrócę” – prosi poeta. A św. Beda Czcigodny przypomina prawdę szóstego dnia: „Szóstego dnia ziemia zapełniła się istotami żywymi, a na obraz Boży został stworzony pierwszy człowiek […]. W szóstym zaś okresie, zgodnie z zapowiedzią proroków, Syn Boży ukazał się w ciele, aby w człowieku przywrócić obraz Boży. Ogarnięty snem śmierci na krzyżu, wytoczył ze swego boku krew i wodę, by ustanowić Kościół Święty”. Jezus umiera, w piątek, w szósty dzień żydowskiego tygodnia, w Dzień Przygotowania (feria sexta in Parasceve) . Tego dnia rodzi się nowy człowiek. „I jak w Adamie wszyscy umieramy, tak też w Chrystusie wszyscy będą ożywieni” (1 Kor 15, 22).

Pochyleni nad krzyżem

W każdy Wielki Piątek to przybite do krzyża „ciało […] rozdarte i zmięte” zostaje odsłonięte, ukazane i wywyższone, aby móc oddać mu cześć i uwielbienie. Kłaniamy się, klękamy, całujemy. Padamy przed nim na twarz. „Jeśli mamy być naśladowcami tej śmierci, trzeba, abyśmy byli także naśladowcami pokory. Dlatego padamy na twarz przed krzyżem, aby uniżenie ducha wyrażone zostało postawą ciała. Uniżenia ducha nie możemy lepiej wyrazić niż wtedy, gdy całym ciałem padamy na ziemię” (Seduliusz, „Poemat paschalny”).

To bardzo ważny gest. Ten literacki opis z powieści „Hanemann” Stefana Chwina już kiedyś przywoływałem, ale warto dziś do niego wrócić: „W głębi, przed głównym ołtarzem, tłum powoli podchodził do leżącego krzyża, do którego była przybita naga figura Boga. Ustami dotykano poranionych nóg i rąk. Było to tak odpychające, że wyszedł z kościoła. Ale ten obraz w nim pozostał. Patrząc na ludzi z ulicy Grottgera czuł, że łączy ich to pochylenie głowy nad białym jak kość słoniowa ciałem przebitym gwoździami, to dotknięcie wargami krwi namalowanej grubą czerwienią”.

Skoro przez grzech człowiek przestał być podobny do Boga i od Boga się oddalił, trzeba było, by Bóg stał się podobny do ludzi „we wszystkim” i sam się do ludzi zbliżył

Nie powtórzymy w tym roku tego gestu, przynajmniej nie wszyscy, i nie w świątyniach. Ale przecież równie dobrze możemy go wykonać w domu: wobec krzyża zdjętego ze ściany, stojącego na stole, zawieszonego na szyi. Przecież to wciąż ten sam krzyż. Ten gest pochylenia nad ciałem martwego Chrystusa jest jak wyznanie wiary. Tak, łączy nas dzisiaj ten gest pochylenia się nad ciałem Boga-Człowieka, ciałem przybitym do krzyża. To ciało nas dzisiaj łączy. Ten krzyż. Ta krew. To Volto Santo, ta twarz nowego Człowieka, nad którą pochylamy nasze twarze, z nadzieją, że staną się podobne do tej jednej, do jedynego Oblicza. „Uczyń mnie znowu, dzięki Twej łasce i sztuce, / Podobnym Tobie: wtedy twarz ku Tobie zwrócę” – powtarzamy za poetą.

Wesprzyj Więź

Być może dla kogoś ten widok będzie odpychający. Być może. I nie ma w tym nic zaskakującego. Przecież to Ten, „przed kim się twarz zakrywa”, odwraca się głowę, spuszcza się wzrok na Jego widok. Tylko „lud stał i patrzył” (Łk 23, 35).

Kotwica i ster

Tegoroczny Wielki Piątek jest inny od wszystkich, które pamiętamy. Tę inność zaznaczy też wielkopiątkowa modlitwa powszechna, do której włączono dodatkowe – okolicznościowe wezwanie skierowane do wszechmogącego Boga. Na przykład takie: „by w czasie panującej pandemii Pascha twojego Syna przeprowadziła chorych przez czas ciemności i cierpienia”. Nie, nie tylko chorych, Panie, przeprowadź przez ciemności i cierpienia, ale nas wszystkich. „Na naszych placach, ulicach i miastach zebrały się gęste ciemności” (Franciszek). Wszyscy przechodzimy przez ciemną dolinę. Wszyscy płyniemy po wzburzonym morzu: chorzy i odizolowani, ozdrowiali i ci, którzy nas chronią, ci, którzy nas leczą i pocieszają. Wszyscy, którzy – trochę z miłości do bliźniego, a trochę ze strachu o siebie – zakrywamy twarze i zakładamy maski. Wszystkim nam potrzebny jest Pan, który w tajemnicy Paschy przeprowadzi nas ze śmierci do życia, z grzechu do łaski, z choroby do zdrowia. Potrzebny nam jest Pan, „bo już nie możemy / sami siebie / ogarnąć” (Z. Jankowski).

W pamiętnym przemówieniu na pustym placu św. Piotra papież Franciszek mówił: „Mamy kotwicę: w Jego krzyżu zostaliśmy zbawieni. Mamy ster: w Jego krzyżu zostaliśmy odkupieni. Mamy nadzieję: w Jego krzyżu zostaliśmy uzdrowieni i ogarnięci, aby nic i nikt nas nie oddzielił od Jego odkupieńczej miłości”. Przyszedł czas, by podnieść tę kotwicę. Przyszedł czas, by wziąć ten ster do ręki. Oto „krzyża wznoszą się znamiona”!

Podziel się

4
1
Wiadomość