rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

„Najwyższą władzę ma prawo, a nie samowola ludzi”. Katolicka nauka społeczna o trójpodziale władzy

Według katolickiej nauki społecznej organizacja społeczeństwa powinna się opierać na na równowadze władz ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. I na braku dominacji jednej nad drugą.

Katolicka Agencja Informacyjna opublikowała analizę, w której wyjaśnia nauczanie Kościoła na temat trójpodziału władzy. W ten sposób włącza się do dyskusji o zmianach w sądownictwie przyjętych przez Prawo i Sprawiedliwość.

W analizie czytamy, że po raz pierwszy temat trójpodziału władz poruszył papież Leon XIII, zwany ojcem nauczania społecznego Kościoła, w „Rerum novarum” – słynnej encyklice z 1891 roku, leżącej u podstaw KNS (katolickiej nauki społecznej). Do niego nawiązywali wszyscy kolejni papieże, zwłaszcza Jan Paweł II, który w encyklice „Centesimus annus” z 1991 roku pisał: „Leon XIII wiedział, że do zapewnienia normalnego rozwoju ludzkich działań, zarówno duchowych, jak i materialnych, jedne i drugie bowiem są niezbędne, konieczna jest zdrowa teoria Państwa. Dlatego w jednym z punktów encykliki «Rerum novarum» przedstawia on organizację społeczeństwa opartą na trzech władzach – prawodawczej, wykonawczej i sądowniczej – co w tamtych czasach było nowością w nauczaniu Kościoła” (n. 44).

Zatem wedle katolickiej nauki społecznej, organizacja społeczeństwa winna być oparta na równowadze władz: ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej, czyli braku dominacji jednej nad drugą. Co bardzo istotne, władze te powinny być nawzajem niezależne, dopełniać się, hamować i kontrolować.

Jan Paweł II pisał dalej w „Centesimus annus”: „Ten porządek odzwierciedla realistyczną wizję społecznej natury człowieka, która wymaga odpowiedniego prawodawstwa dla ochrony wolności wszystkich. Dlatego jest wskazane, by każda władza była równoważona przez inne władze i inne zakresy kompetencji, które by ją utrzymywały we właściwych granicach. Na tym właśnie polega zasada «państwa praworządnego», w którym najwyższą władzę ma prawo, a nie samowola ludzi” (n. 44). Papież, używając sformułowania „realistyczna wizja społecznej natury człowieka”, miał zapewne na myśli prawdę o słabości natury ludzkiej. Skoro wszyscy zmagamy się ze skutkami grzechu pierworodnego, naiwnym byłoby przypuszczenie, że wolni od tego mogą być ludzie sprawujący władzę.

W innym przemówieniu, do uczestników kongresu włoskiego Stowarzyszenia Sędziów z 2000 roku (powoływał się na nie abp Stanisław Gądecki w oświadczeniu z 24 lipca 2017 roku po wecie prezydenckim), papież Wojtyła wyraźnie opowiadał się za trójpodziałem władzy: „Na tym tle zyskuje wielkie znaczenie także podział władzy typowy dla nowożytnego państwa demokratycznego, w którym władza sądownicza istnieje obok władzy prawodawczej i wykonawczej, pełniąc swoją autonomiczną funkcję, chronioną przez konstytucję”. Jego zdaniem „równowaga między tymi trzema władzami, z których każda ma określone kompetencje i zakres odpowiedzialności, tak że jedna nie dominuje nigdy nad drugą, jest gwarancją prawidłowego funkcjonowania demokracji”.

Wojtyła podkreślał w tym samym przemówieniu, że „konstytucje nowoczesnych państw, określając relacje, jakie powinny istnieć między władzą prawodawczą, wykonawczą i sądowniczą, gwarantują tej ostatniej niezbędną niezależność w ramach systemu prawnego”.

Papież ostrzegał też przed naruszaniem zasady trójpodziału władz i ich wzajemnej autonomii, jako przykład przywołując systemy totalitarne. Wspomina o tym w „Centesimus annus”, zaznaczając, że „koncepcji trójpodziału władzy w czasach współczesnych przeciwstawił się totalitaryzm” (n. 44).

Wesprzyj Więź

Jan Paweł II dodawał jeszcze jeden istotny warunek, na którym opierać winna się demokracja. Wszelka działalność każdej z trzech władz powinna mieć za cel służbę dobru człowieka. W kontekście władzy sądowniczej przypominał, że niezależność jakiegokolwiek „sądu nie może prowadzić do lekceważenia wartości zakorzenionych w naturze istoty ludzkiej, której niezbywalna godność i transcendentne przeznaczenie muszą być zawsze respektowane” (przemówienie do uczestników kongresu włoskiego Stowarzyszenia Sędziów z 2000 roku).

Zdaniem papieża z Polski autentyczna demokracja możliwa jest tylko „w państwie prawa i w oparciu o właściwą koncepcję osoby ludzkiej”. Jak dodawał, zakłada ona „spełnienie koniecznych warunków, jakich wymaga promocja zarówno poszczególnych osób, przez wychowanie i formację w duchu prawdziwych ideałów, jak i podmiotowości społeczeństwa, przez tworzenie struktur uczestnictwa oraz współodpowiedzialności” („Centesimus annus”, n. 46).

KAI, JH, DJ

Podziel się

Wiadomość

Owszem, trójpodział jest katolicki, ale to nie znaczy, że przed niekatolickimi reformami PiSu było po katolicku, bo sama litera prawa nie wystarcza. W III RP była gruba warstwa pudru na trójpodziale władzy. Przypomnijmy tylko wypowiedź sędziny NSA Ireny Kamińskiej (tej od „jesteśmy nadzwyczajną kastą”) dla PAP po skandalicznym (zdaniem Watchdog Polska, organizacji pozarządowej finansowanej m.in. przez Fundację Batorego) uchyleniu przez nią bez wskazania podstawy prawnej wyroku niższej instancji nakazującej Donaldowi Tuskowi ujawnienie informacji publicznej ws. działań podległych mu służb określanych mianem „tarczy antykorupcyjnej” podjętych po usunięciu Mariusza Kamińskiego z CBA by stworzyć pozór działań antykorupcyjnych. Otóż p.sędzina wyjaśniła, że sędziowie mają sądzić „odpowiedzialnie”. Finansowana przez Fundację Batorego Sieć Liderów Organizacji Lokalnych domagała się wyłączenia w/w sędziny ze spraw o dostęp do informacji publicznej jako osoby, która naruszyła granicę niezależności współpracując z władzą wykonawczą (http://siecobywatelska.pl/files/i_osk_1835_12_dot_malopolskiego_inspektora_nazdoru_budowlanego___wniosek_o_wylaczenie_sedziego_41kv.pdf.
Jak do tego miał się deklarowany trójpodział w III RP? A o ilu sprawach nie wiemy? Myślę, że o wielu. Gdyby to był tylko incydent, środowisko sędziowskie z oburzeniem by wyłączyło spośród siebie osobę tak kalającą wysokie standardy (niech nikt nie tłumaczy bierności środowiska niewiedzą bo sprawa była drobna – była głośna, bo dotyczyła premiera). Tymczasem jest na świeczniku, bo moim zdaniem wielu sędziów ma na sumieniu podobne praktyki.

A jak sprawy wyglądają w „starej” Unii? W latach ’90 byłem na półrocznym szkoleniu w policji celno-skarbowej jednego z państw UE. M.in. szczegółowo omawiano z nami zakończone już przykłady działań policji i moją uwagę zwrócił marginalnie potraktowany wątek informatora policji w światku przestępczym, który po pijanemu spowodował wypadek. Utrata prawa prowadzenia pojazdów mechanicznych była oczywista, co w grupie przestępczej białych kołnierzyków uniemożliwiałoby mu wykonywanie zadań ze szkodą dla rozwijającej się operacji policyjnej. Otóż policja zwróciła się najpierw do niezależnego prokuratora by łagodził akt oskarżenia (ale z nim poszło łatwo), a potem do ichniego prezesa sądu (nazwiska i nazwy własne także miejscowości były zanonimizowane), by załatwił z sędzią prowadzącym sprawę, by nie skazywał go na bezwzględne więzienie (co jeszcze z uwagi na skalę wypadku dałoby się naciągnąć) i nie odbierał mu prawa jazdy, co było obrazą prawa w podobnych przypadkach. Pro publico bono wymiar sprawiedliwości uwzględnił życzenie policji. Mnie to nie oburza, chociaż widzę wątpliwy etycznie efekt parasola od przestępstw pospolitych gwarantowanego swoim ludziom przez służby. Rozumiem intencje tak policji, jak i sądu i były one dla mnie jasne. Stawiam tylko dwa pytania. Czy w Polsce zdarzają się podobne praktyki? Myślę, że się zdarzają, bo przecież nawet najzagorzalsi polscy „europejczycy” nie utrzymują, że jesteśmy od „starych” europejczyków lepsi, my mamy tylko do nich dorównywać. Po drugie, ile lat trzeba, by zaczęły one jak wszystko co nie jest przejrzyste i kontrolowane ulegać degrengoladzie? Co, polski wymiar sprawiedliwości jest oporny na takie patologie? Więc posłuchajcie, jeszcze nikt o tym nie pisał (tych co chcą bronić katolickości wymiaru sprawiedliwości w III RP kontra niekatolickości obecnych standardów proszę o cierpliwe przeczytanie nie krótkiego wstępu, zanim dojdzie do sądu; jeden z redaktorów Więzi wie, że tłumaczenie się z jednego zdania oszczerstwa wymaga 100 zdań odpowiedzi).

Jakiś czas temu polscy inwestorzy żyli plotkami o tzw. „grupie trzymającej giełdę”. Była to grupa kilkunastu wysoko postawionych młodych menedżerów rozproszonych po różnych prywatnych instytucjach finansowych, którzy przestępczo porozumiewali się co do wspólnego skupu i wyprzedaży akcji tak, by rozbujać rynek i na tym zarabiać. „Puls Biznesu” opisywał tę grupę, padały inicjały. Wiadomo, że ABW prowadziła dochodzenie, zamieszane osoby były przesłuchane, przeprowadzono rewizje w ich domach i miejscach pracy (stąd rynek dowiedział się o ich kłopotach). Sprawa ucichła, nikt nie został o nic oskarżony. Uprzedzę w tym miejscu rozwój wypadków – otóż stawiam hipotezę, że ABW w zamian za zatuszowanie sprawy zrekrutowała kilkunastu tajnych współpracowników w bardzo atrakcyjnych „lokalizacjach” na polskich rynkach finansowych. Jeden z głównych podejrzanych przeszedł do pracy w kierownictwie pewnego funduszu inwestycyjnego. Tak jakoś krótko po tym Komisja Nadzoru Finansowego zaczęła się czepiać funduszu oraz jego spółek parterowych za sprawy, które dotychczas na rynku uchodziły płazem. O jednej ze spółek, notowanej na giełdzie menedżer ten, który zasiadał w jej radzie nadzorczej, zainicjował artykuł prasowy podkreślający jej walory, zwłaszcza zamiar zbycia atrakcyjnych nieruchomości w centrum jednego z miast wojewódzkich oraz planami skupu akcji celem umorzenia. Kurs poszybował, a jak się później okazało, jednym z beneficjentów była spółka zarejestrowana na jego żonę, z którą miał rozdzielność majątkową. KNF wkroczył w tę sprawę wszczynając postępowanie administracyjne przeciw osobie trzeciej, wiceprezesowi tej spółki za to, że w tym artykule w wypowiedzi podał nieprawdziwą informację, iż spółka zamierza sprzedać nieruchomości oraz że nie sprostował nie swojej wypowiedzi tego właśnie członka rady nadzorczej (i prezesa spółki, który też został w to wmanipulowany) o planach skupu akcji celem umorzenia. Postępowanie nie było karne, tylko administracyjne, bowiem na gruncie prawa karnego przy jego rygorach „dowody” KNFu by się nie utrzymały, więc urzędnicy postanowili pójść mniej wymagającą ścieżką. W ramach prawa do obrony wiceprezes złożył wniosek o przeprowadzenie dwóch dowodów. W sprawie zarzutu o podanie nieprawdziwej informacji o zamiarze sprzedaży nieruchomości przedstawił umowę z biurem pośrednictwa nieruchomości na sprzedaż oraz korespondencję z dyrektorem oddziału dużego banku rozważającego zakup nieruchomości, wraz z wnioskiem o powołanie go na świadka. W sprawie zarzutu informacji o nieprawdziwym skupie akcji celem umorzenia zwrócił uwagę, iż on sam nie informował o tych planach w artykule, a celem wyjaśnienia sprawy wnioskował o powołanie na świadka tego członka kierownictwa Funduszu i członka rady nadzorczej, od którego zaczęliśmy tę opowieść. I tu koniec wstępu, przechodzimy do standardów prawnych III RP. Otóż KNF odrzucił wnioski dowodowe z powołaniem się na art.78 § 2 kpa który pozwala nie przeprowadzać kolejnych dowodów, jeżeli dowodzą faktów już udowodnionych, aby nie ciągnąć postepowania w nieskończoność. No zaraz, ale te dowody dowodziły przeciwnych faktów, niż utrzymywał KNF! To tak, jakby sąd powiedział, nie chcemy słuchać twojego alibi, bo przecież wiemy, że byłeś w miejscu przestępstwa o czasie jego popełnienia. KNF jak lew walczył szczególnie by nie uwikłać w sprawę i nie przesłuchać głównej sprężyny całej tej manipulacji, osoby, która w tym artykule sama mówiła o skupie akcji celem umorzenia, a wiceprezes został ukarany grzywną 150 tys. zł. dlatego, że nie sprostował wypowiedzi swojego przełożonego w hierarchii korporacyjnej. Postępowanie KNFu przyklepał Wojewódzki a potem Naczelny Sąd Administracyjny odmawiając dopuszczenia dowodów na potwierdzenie faktów rozwalających narrację KNFu. Podkreślam – spór nie dotyczył oceny tych dowodów, ale w ogóle ich dopuszczenia. Robocza hipoteza jest taka, że służby zatuszowały sprawę „grupy trzymającej giełdę” w zamian za pozyskanie na tajnych współpracowników kilkunastu wysokich menedżerów instytucji finansowych. Pociągając ich za sznurki Agencja mogła wpływać na rynek publiczny w Polsce. Czy przy okazji nie zarabiali na tym prywatnie niektórzy funkcjonariusze? Czy w zamian za współpracę ABW rozciągała nad nimi parasol, pozwalając na własne drobne interesy, jakim była manipulacja na której zarobiła spółka jego żony, w co zostali wciągnięci bez swojej wiedzy członkowie zarządu? Czy smutni panowie nie odwiedzali KNFu i nie tłumaczyli, dlaczego dobro publiczne wymaga rozpięcia parasola nad głównym bohaterem tego tekstu? Czy potem nie odwiedzali też sędziów? Świadczą o tym tylko poszlaki, dowody są w tajnych archiwach. Jeżeli tą historię połączy się z wiedzą o Irenie Kamińskiej, o Amber Gold (telefon z kancelarii Donalda Tuska tak chętnie podjęty przez prezesa sądu w Gdańsku jakby to była normalka) i wielu innych, mamy obraz trójpodziału władzy przed PiSem. Teraz go nie ma, i wcześniej go nie było. Wcześniej jakoś nikt jednak poza oszołomami nie protestował. A tym wiceprezesem spółki giełdowej uwikłanym w tę sprawę przez właściciela byłem ja. Dlatego nie chodzę na demonstracje bronić sędziów i irytują mnie naiwni ich obrońcy, którzy o życiu mają małą wiedzę i w dobrej wierze broniąc litery prawa bronią starych porządków, za tą literą schowanych. Może ktoś sobie wszystko wyjaśnić – „a, to dlatego, że ma osobiste urazy”. Patrzę w swoje sumienie i nie przyjmuję tego zarzutu. Gdyby tak było, przyłączyłbym się do krucjaty PiS przeciw sądom. Nie przyłączam się. Póki co, czuję obojętność, co z tym wszystkim będzie.