rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Znamię Kaina. List do Arcybiskupa Józefa Życińskiego (1999)

Gustaw Herling-Grudziński, maj 1991 r. Fot. z archiwum Stefana Frankiewicza

Najmocniejszym argumentem przeciw karze śmierci jest możliwość błędu sądowego. Każdy wymiar sprawiedliwości popełnia błędy, lecz szubienica wyposaża je w straszny ciężar nieodwracalności.

Księże Arcybiskupie, kiepski stan zdrowia uniemożliwia mi napisanie uzgodnionego przez nas od dość dawna listu do Księdza Arcybiskupa na temat kary śmierci w taki sposób jak planowałem, w sposób maksymalnie wielostronny i wyczerpujący. Ale sprawa stała się zbyt pilna i ważna, zwłaszcza po ostatnich wystąpieniach Jana Pawła II, by pozwolić sobie na zwłokę. Nawet ograniczone potraktowanie tematu okaże się lepsze i pożyteczniejsze, niż odkładanie naszego dwugłosu na przyszłość.

W niezrównanym w swojej zwięzłości Piśmie Starego Testamentu czytamy słowa Jahwe skierowane do Kaina po zabójstwie Abla: „«Gdy rolę swoją będziesz uprawiał, nie da ci ona już więcej plonu. Tułaczem i zbiegiem będziesz na ziemi!». Kain rzekł do Jahwe: «Zbyt wielka jest kara moja, abym mógł ją znieść. Skoro mnie teraz wypędzasz z tej roli, i mam się ukrywać przed Tobą, i być tułaczem i zbiegiem na ziemi, każdy kto mnie spotka, będzie mógł mnie zabić!». Ale Jahwe mu powiedział: «O, nie! Ktokolwiek by zabił Kaina, siedmiokrotną pomstę poniesie!». Dał też Jahwe znamię Kainowi, aby ktoś, kto go spotka, nie zabił go”.

W świeżo wydanej książce Księdza Arcybiskupa znajduję komentarz do zacytowanego wyżej fragmentu biblijnego. „W tej perspektywie nie bagatelizuje się niewinnej śmierci Abla, nie szuka się sztucznie czynników, które mogłyby ją usprawiedliwić. Nie usiłuje się jednak również usprawiedliwiać prawa do łatwej zemsty czy rewanżu. Boże zatroskanie rozciąga się zarówno na przelaną niewinnie krew, jak i na przyszły los tego, który ją przelał. Być może znamię, którym Bóg naznaczył Kaina, było znakiem przynależności do szczepu, który miał chronić mordercę przed prymitywną formą zemsty wymierzanej przez samozwańczych obrońców prawa”.

„Kultura śmierci” i „kultura życia” są bardziej poplątane, niż nam się wydaje

Gustaw Herling-Grudziński

Udostępnij tekst

Wzbogaciłbym tę interpretację, choć zuchwałością jest próba przeniknięcia ukrytych zamysłów Boga. Powiedziałbym mianowicie, że ocalenie Kaina przed zemstą zmierza również do skazania go na pokutę i dozgonną refleksję nad dokonaną zbrodnią. Ważniejsze nawet i niezwykłe w Bożej mądrości jest to drugie: piętno Kaina ratuje go od śmierci, zmuszając go równocześnie do ciągłego myślenia o tym, co uczynił; być może do nieustannych rozważań moralnych. Pamiętamy Raskolnikowa, zabójcę lichwiarki i jej siostry ze „Zbrodni i kary” Dostojewskiego? Skazany nie na śmierć, lecz na dożywotnią katorgę za naruszenie boskiego prawa moralnego dziesięciu przykazań, czyta codziennie ze łzami w oczach Ewangelię. Że znamię Kaina, wyrwanego z czekającego nań uchwytu krzesła elektrycznego, prowadzi i do tego, wiemy z gazet. Iluż skazańców amerykańskich wchodziło po latach na elektryczny szafot z odmienioną duszą! Rzecz jasna, nie ma w tym żadnej reguły, lecz wystarczy samo odstępstwo od reguły, by dać do myślenia sędziom i katom.

*

Jan Paweł II, a wraz z nim wszyscy wierzący i niewierzący przeciwnicy kary śmierci, mają rację. Ale wielofrontowa – religijna i laicka – wojna wypowiedziana „kulturze śmierci” (ulubione określenie papieża) nie jest także pozbawiona pewnych dramatycznych dylematów, zwłaszcza na odcinku katolickim. Pozwolę sobie tutaj na dygresję, która jest dygresją tylko pozorną.

Nie wiem, czy Ksiądz Arcybiskup zna moje opowiadanie „Błogosławiona, święta” z roku 1994. A ponieważ nie wiem, streszczę je na wszelki wypadek w kilku zdaniach. Rzecz dzieje się podczas wojny w Bośni, w miejscowości Gorażde, znanej z serbskich gwałtów dokonywanych na kobietach więzionych w cywilnych obozach. Przedmiotem wielomiesięcznego gwałtu jest młoda Polka, która do Bośni przyjechała w odwiedziny do starszej siostry. Większość zgwałconych i brzemiennych kobiet pozbywa się przy pierwszej sposobności swego płodu. Natomiast młoda Polka, wychowana w religijnym domu pod Kielcami, postanawia urodzić dziecko, zetknąwszy się z apelem w tym duchu Ojca Świętego do zgwałconych kobiet. Nie jest istotne, jak kończy się moje opowiadanie. Istotne w naszym dwugłosie, Księże Arcybiskupie, jest to, że wobec znacznego powodzenia mojego opowiadania zaczęły do mnie napływać, bezpośrednio i pośrednio, głosy osób duchownych, także związanych ze Stolicą Apostolską, insynuujące mniej lub więcej delikatnie, że moje opowiadanie jest wyłącznie tworem wyobraźni. I to wyobraźni, w której nie ma ani krzty prawdy.

Obecna serbska „czystka etniczna” w Kosowie jest repetycją, na nieporównanie większą skalę, wypadków w Bośni. Zastępy dzielnych żołdaków serbskich, wychowanków Miloszewicia, wyłapują, gdzie mogą, grupy kosowskich kobiet i dziewczyn z tłumu wypędzanych z ojczyzny. Masowe rozmiary przybrało ich wielokrotne gwałcenie, które pociągnęło za sobą prawdziwą epidemię samobójstw. Zgwałcona kobieta czy młoda dziewczyna, porzucona wreszcie przez nasyconego żołdaka serbskiego, podnosi się z trudem z ziemi, zasłania dłońmi twarz i chwiejnym krokiem idzie prosto do najbliższego drzewa i wiesza się na najniższej mocnej gałęzi. Brytyjski minister spraw zagranicznych Robin Cook twierdzi, że zjawisko należy obliczać na setki, jeśli nie tysiące, samobójczyń. Amerykanie podrzucili w dużych ilościach pigułki zwane day after; zażyte w dzień po zgwałceniu, pigułki przez 72 godziny powstrzymują zawiązanie się płodu. Nie zabijają poczętego już płodu, lecz trzymają na uwięzi jego poczęcie. Trudno zatem uznać zabieg za aborcję, ze wszystkimi tego konsekwencjami dla nieugiętych antyaborcjonistów.

Innego zdania jest Monsignor Elio Sgreccia, wiceprzewodniczący Pontificia Accademia della Vita, jeden z najwyższych autorytetów kościelnych w dziedzinie bioetyki. Jego zakaz używania pastylki day after jest tyleż stanowczy, co surowy (a raczej nieludzki, powiedzielibyśmy, gdybyśmy mieli za dużo złudzeń w stosunku do ludzi; powiedzmy tedy – nieboski w swym absolutnym braku miłosierdzia). W sferach watykańskich odezwały się co prawda nieliczne i nieśmiałe wątpliwości czy sprzeciwy, aby szybko zamilknąć w obliczu Wysokiego Autorytetu. Niełatwo zresztą ustalić liczbowo, kogo sprawa dotyczy: kosowskie katoliczki są w zdecydowanej mniejszości, przytłaczającą większość stanowią muzułmanki, u których zapewne rygoryzm obyczajowy panuje zdecydowanie nad religijnym.

Wnioski? Po pierwsze osobisty, do którego jak sądzę mam prawo. Moje opowiadanie „Błogosławiona, święta” nie było widocznie tworem wyobraźni, pozbawionym krzty prawdy, jak to sugerowali jego krytycy (często oburzeni).

Po drugie, Księże Arcybiskupie, „kultura śmierci” i „kultura życia” są bardziej poplątane, niż nam się wydaje.

*

Po tej dygresji, według mnie (powtarzam) pozornej tylko, wracam do kary śmierci. Jako jej przeciwnik raduję się, gdy Kościół mówiąc o niej kładzie przede wszystkim nacisk na względy religijne i duchowe w swej postawie abolicjonistycznej. Trzeba jednak przemówić także do tych, którym słaba lub żadna wrażliwość religijna każe szukać argumentów najogólniej moralnych i emocjonalnych, a nawet praktycznych.

Mieszkając tuż po wojnie pięć lat w Londynie, byłem akurat świadkiem polemiki między abolicjonistami i zwolennikami zachowania kary śmierci. Zwyciężyli w końcu abolicjoniści po przewlekłej i ostrej walce. Mam z tego okresu trochę notatek, pisanych przeważnie na marginesie lektur. Chciałbym się nimi podzielić z Księdzem Arcybiskupem.

Największe wrażenie zrobiły na mnie dwie książki: „Reflections on Hanging” Arthura Koestlera i „Réflexions sur la guillotine” Alberta Camusa. W wolnych od obowiązków chwilach zachodziłem do Biblioteki British Museum, żeby poczytać dzieło XVIII-wiecznego pisarza włoskiego Cesare Beccaria „Dei Delitti e delle Pene”.

Koestler opowiada: „W debatach parlamentarnych z roku 1948 Beverley Baxter wspomniał wypadek, którego Home Office nie zdołał zatuszować, wypadek chorej 28-letniej kobiety [Edith Thompson, skazanej na śmierć i powieszonej w roku 1928 za rzekome podburzanie kochanka do zabójstwa jej męża – przyp. mój]: wypadły z niej dosłownie wnętrzności, zanim zniknęła w zapadni szubienicy. Wszyscy, którzy brali udział w tej scenie, przypłacili ją zaburzeniami systemu nerwowego. Kat Ellis usiłował w kilka tygodni potem popełnić samobójstwo. Naczelnik więzienia Morton został w kilka dni potem tak opisany przez inspekcjonującego urzędnika: «Nie widziałem nigdy w życiu osoby o wyglądzie zewnętrznym tak zmienionym przez cierpienie psychiczne». Kapelan więzienny Murray opowiedział scenę egzekucji w tych słowach: «Gdyśmy się zebrali, wydawało się absolutnie nie do uwierzenia, że znaleźliśmy się tam, żeby… Mój Boże, odruch rzucenia się i uratowania jej siłą był dla mnie prawie nie do powstrzymania». Kiedy już było po wszystkim, zastępczyni naczelnika więzienia Miss Cronin, która nie uchodziła bynajmniej za osobę wrażliwą lub łatwo ulegającą wzruszeniom, wyraziła się w ten sposób o powieszonej: «Myślę, że gdyby ją oszczędzono, mogłaby się stać bardzo dobrą kobietą»”.

W „Refleksjach o gilotynie” Camus przytacza wyznanie emerytowanego sędziego Falco z roku 1954: „Kiedy raz jeden w mojej karierze zdecydowałem się podwyższyć wymiar kary i wydać wyrok śmierci, myślałem, że mimo odegranej przeze mnie roli potrafię z zimną krwią asystować przy egzekucji: oskarżony, typ mało interesujący, zamordował swoją córeczkę i wrzucił ją do studni. A jednak potem tygodniami i miesiącami moje noce pełne były obsesji tego wspomnienia. Także ja, jak wszyscy, byłem na wojnie i jak wszyscy widziałem niewinną młodzież ginącą na polach bitew, ale muszę powiedzieć, że nie odczuwałem nigdy w obliczu tego okrutnego widowiska takiego obrzydzenia jak wobec owego mordu biurokratycznego, zwanego karą śmierci”.

Książki Koestlera i Camusa brzmią jak akt oskarżenia. Oskarżonym jest ten sam kat, o którym jego najwybitniejszy apologeta Joseph de Maîstre pisał, że wiesza i ścina na mocy specjalnego dekretu Niebios, że bez niego „zasady ustępują miejsca chaosowi, walą się trony i rozsprzęga się społeczeństwo”.

Temu natchnionemu nonsensowi przeczą raporty Select Committee i Royal Commision z roku 1930. Kończą się one wnioskiem, że „wszystkie zbadane przez nas statystyki potwierdzają, iż zniesienie kary śmierci w krajach abolicjonistycznych nie pociągnęło za sobą wzrostu ilości morderstw”.

Znamienne i pouczające było zniesienie egzekucji publicznych. Jeśli kara śmierci miała być przykładem, nieustannym memento, przypomnieniem, jaka jest cena naruszenia praw ludzkich i boskich przykazań, to czemu zarzucono zwyczaj zwoływania jak na igrzyska tłumów pod szubienicę? Koestler cytuje opis świadka naocznego egzekucji publicznych dokonywanych za kradzież w połowie XIX wieku: „Złodzieje znajdujący się w tłumie zwołanym na egzekucję wybierali moment, w którym skazaniec huśtał się na stryczku, jako najpomyślniejszy dla siebie do zaatakowania cudzych kieszeni, gdyż wiedzieli, że oczy wszystkich obecnych zwrócone były w górę ku wisielcowi”. Jak z tego widać, co miało być w intencjach nauczycieli lekcją poglądową, stało się dla niepoprawnych uczniów wymarzoną okazją, nie odstraszając ich bynajmniej do zaryzykowania życia hic et nunc. W roku 1866 powołano Royal Commission dla zbadania tej dziwnej sprawy. Kapelan więzienny z Bristolu, Roberts, złożył przed nią zeznanie, że na 167 skazańców oczekujących w więzieniu na wykonanie wyroku śmierci 164 przyglądało się uprzednio co najmniej raz w życiu egzekucji publicznej.

Jak to objaśnić? Gdyby angielscy mędrcy w perukach zapoznali się z książką Cesare Beccaria, znaleźliby w niej wyjaśnienie. Beccaria dowodził, że jedynym celem kary jest ochrona społeczeństwa, której nie można osiągnąć strachem, ponieważ w miarę jak kary stają się bardziej okrutne, „umysły ludzkie twardnieją, przystosowując się jak płyny do poziomu otaczających je przedmiotów”. Strach rządzi się swoimi własnymi prawami: w stuleciach dzikich i bezlitosnych kar ludzie nie wydają się bardziej przerażeni widokiem szubienic, niż w łagodnych ustrojach – widokiem więzień. Poza tym barbarzyństwo prawa rodzi barbarzyństwo obyczajów, „a ten sam duch okrucieństwa, który kieruje ręką prawodawcy, kieruje także ręką ojcobójcy i mordercy”.

Kto broni szubienicy, gilotyny i krzesła elektrycznego na gruncie odstraszania, ma słabe pojęcie o mechanizmie zbrodni

Gustaw Herling-Grudziński

Udostępnij tekst

Wpływ nauk humanisty włoskiego na całą myśl europejską był ogromny. Nie dotarł jedynie do Anglii, gdzie w siedem lat po ogłoszeniu przekładu „Dei Delitti e delle Pene” arcybiskup William Paley odpowiedział Beccarii, nie wymieniając jego nazwiska, w tak samo zatytułowanym traktacie „On Crimes and Punishments”: domagał się w nim utrzymania kary śmierci za drobne kradzieże, gdyż „własność bardziej narażona i wystawiona na szwank, ochroniona być musi tym większym postrachem”; proponował też wrzucanie skazańców do jaskiń dzikich zwierząt, aby ginęli „w sposób okropny dla wyobraźni, aczkolwiek ukryty przed ludzkim wzrokiem”.

Kto broni szubienicy, gilotyny i krzesła elektrycznego na gruncie deterrent (odstraszania), ma słabe pojęcie o mechanizmie zbrodni. Zbrodniarze dzielą się z grubsza na trzy kategorie: na ludzi chorych umysłowo, dla których odstraszający przykład egzekucji ich poprzedników jest mniej więcej tym samym, czym przykład śmierci na raka dla innych zaatakowanych przez raka; na zbrodniarzy „zawodowych”; wreszcie na najliczniejszych zbrodniarzy przypadkowych, działających pod wpływem afektu, chwili, nagłego i niekontrolowanego zamroczenia – na tych, o których Camus mówi, że „zdaniem pewnego sędziego większość znanych mu zabójców nie wiedziała goląc się rano, iż wieczorem dopuści się morderstwa”.

Pozostaje zatem prawo odwetu – odwetu dokonanego w imieniu ofiary zbrodni, jej rodziny i całego społeczeństwa. Ale odwet wchodzi w zakres działania natury i instynktu, nie zaś praw pisanych przez cywilizację ludzką. Odwet też jest z gruntu obcy duchowi chrześcijaństwa.

Najmocniejszym jednak argumentem przeciw karze śmierci jest możliwość błędu sądowego. Każdy wymiar sprawiedliwości popełnia błędy, lecz szubienica wyposaża je w straszny ciężar nieodwracalności. Benjamin Franklin twierdził, że „lepiej jest oszczędzić stu winnych, niż pozbawić życia jednego niewinnego”. Lafayette zapowiedział: „Będę się domagał zniesienia kary śmierci dopóty, dopóki nie zostanie mi dowiedziona nieomylność sądu ludzkiego”. Kiedy Victor Hugo nazywał gilotynę Lesurques (od nazwiska ściętego niewinnego w aferze lyońskiej), nie chciał przez to powiedzieć, że każdy zgilotynowany jest odpowiednikiem Lesurques’a, lecz że jeden Lesurques wystarcza, by ją na wieki okryć hańbą.

Wesprzyj Więź

Tak oto, Księże Arcybiskupie, wracamy do znamienia danego Kainowi przez Boga. W tych dwóch słowach – znamię Kaina – kryje się wszystko, co ludzkie pióro napisało przeciw karze śmierci.

Neapol, 18 kwietnia 1999

Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 6/1999

Podziel się

4
Wiadomość