Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Opuścić znajome wybrzeże, czyli refleksje na „dzień księdza”

Od lewej kard. Kazimierz Nycz i ks. Andrzej Luter podczas Mszy św. z okazji 60-lecia „Więzi” w kościele św. Marcina w Warszawie, 19 lutego 2018. Fot. Agnieszka Pańtak

Łatwo doprowadzić się do stanu, w którym spełnia się obrzędy bez dostrzegania ich znaczenia. Nikt z nas, księży, nie może powiedzieć, że doszedł do punktu, w którym mu to nie grozi.

Rozpoczyna się Triduum Paschalne. Dziś Msza Wieczerzy Pańskiej. Ustanowienie eucharystii i kapłaństwa.

Tak, Wielki Czwartek to także „dzień księdza”, bo to właśnie wtedy Jezus, podczas pierwszej w dziejach Mszy świętej, ustanowił sakrament kapłaństwa. To zatem takie nasze księżowskie święto. Zresztą, jeszcze zanim rozpocznie się wieczorem Triduum, przed południem w każdej katedrze biskup wraz z księżmi z całej diecezji odprawia tzw. Mszę Krzyżma.

A więc ksiądz… Rok temu przypomniałem na Facebooku ważną dla mnie postać. To nieżyjący już kardynał Jean-Marie Lustiger z Paryża, który pisał: „opuścić znajome wybrzeże i wyruszyć ku ziemiom niechrześcijańskim”. Na tym polegać ma „księżostwo”. A tych ziem niechrześcijańskich jest sporo wokół nas, również tu, w Polsce. Coraz więcej. Może przede wszystkim w Polsce. Być otwartym, zgodnie ze słowami św. Pawła: aby stać się „wszystkim dla wszystkich”, nie zatracając swojej tożsamości. Trzymanie się tej „lustigerowskiej” wizji, najlepiej opisanej w książce pod znamiennym tytułem „Wybór Boga” daje radość i szczęście. Wybór, żeby był prawdziwy, musi być wolny. Bóg indoktrynujący to wymysł ludzi, którym wydaje się, że wierzą.

Największa trudność? Nie ukrywam – coraz częściej nie rozumiem wielu postaw. No bo jak zrozumieć księdza, który mówi w kazaniu, że jeśli papież Franciszek nie nawróci się na modłę kaznodziei, to należy modlić się o jego szczęśliwą śmierć. Jak zrozumieć tych polskich duchownych, którzy myśląc o papieżu Franciszku powtarzają: „dłużej klasztora niż przeora”. Albo inaczej: może zbyt dobrze to wszystko rozumiem, i to jest bardziej przygnębiające. Mówią te słowa ci, którzy chcą „rzucać ogień” i wypalać zło, nie bacząc na to, że człowiek jest mieszaniną pszenicy i kąkolu. Co gorsza, to „zło” jest często jedynie wymysłem ich schorowanej i zideologizowanej wyobraźni. Jakże często wypala się świadomie pszenicę, czyli dobro. To prosta droga do postawy skupiającej się na demaskacji – najczęściej urojonego – wroga, a nie na ewangelizacji; prosta droga do sekciarstwa. Pisał o tym już śp. ks. Józef Tischner w „Księdzu na manowcach”.

Trudno zrozumieć tych, którzy dają sobie samym prawo do wymagania od innych heroizmu. Trudno zrozumieć „moralizatorów”. Wypalać kąkol, jeśli miałby na tym ucierpieć jeden kłos pszenicy, który może być w każdym z nas? A gdzie w takim razie człowieczeństwo?

Największa trudność? Nie ukrywam – coraz częściej nie rozumiem wielu postaw księży. Albo inaczej: może zbyt dobrze to wszystko rozumiem, i to jest bardziej przygnębiające

Otwartość, o którą tak mocno upominał się śp. arcybiskup Józef Życiński. „Kościół zamknięty” był dlań karykaturą Kościoła Chrystusowego. Podkreślał, że Kościół przeżywany w głębi teologicznej będzie zawsze otwartym, gdyż jest to Kościół Wieczernika, gdzie obowiązują Chrystusowe słowa: „Idźcie na cały świat!”. Stąd jego ulubionym wezwaniem był apel o realizację „stylu Wieczernika”. Przypominał, że gdyby apostołom zabrakło odwagi, to pozostaliby gdzieś w zamknięciu, a historia świata potoczyłaby się zupełnie inaczej. A więc, „jeśli zamknie się Wieczernik – przestrzegał – to można wyprodukować co najwyżej kapliczkę: grono adoracyjne uwielbiające siebie, otoczone fosą, unikające krytycyzmu, tak pełne zadowolenia, że już praktykujące pewną formę pelagianizmu, gdzie łaska jest czynnikiem mało istotnym”. Abp Życiński był do końca przekonany, że „otwartość Kościoła” należy do istoty misji chrześcijańskiej. Zasady tej bronił jak lew. Jest moim niedoścignionym wzorem, „Franciszkiem” polskiego Kościoła – wielka szkoda, że zmarł przed jego pontyfikatem.

Wesprzyj Więź

Łatwo doprowadzić się do stanu, w którym spełnia się obrzędy bez dostrzegania ich sensu. Jak mówił kard. Carlo Maria Martini z Mediolanu (też już niestety nieżyjący), nikt – na czele z biskupem – nie może powiedzieć, że doszedł do punktu, w którym mu to nie grozi.

Tylko On – Jezus, jest najważniejszy i wraz z Nim Eucharystia, dlatego tak istotny jest Wielki Czwartek i wspomnienie pierwszej Mszy w historii. Wiem, że brzmi to trochę patetycznie i banalnie, ale innej odpowiedzi być nie może.

Św. Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian naucza: „Skoro jeden mówi «ja jestem Pawła», a drugi «ja jestem Apollosa», to czyż nie postępujecie tylko po ludzku? Kimże jest Apollos? Albo kim jest Paweł?… Otóż nic nie znaczy ten, który sieje, ani ten, który podlewa, tylko Ten, który daje wzrost – Bóg” (1 Kor 3, 4-7). Ot, przypomniałem te słowa na Wielki Czwartek (i na ten nasz „dzień księdza”), i tyle.

Podziel się

Wiadomość