Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Wojna religijna na billboardy?

Billboard w centrum Białegostoku. Fot. Milcząca większość / Facebook

Czy grupy etyczno-religijnego nacisku mogą przywłaszczać sobie wybiórczo cytaty biblijne i wywieszać je na swoich sztandarach?

Według Claude Cosette z Uniwersytetu Laval w Kanadzie religia pojawia się w reklamie w trojaki sposób. Po pierwsze, oficjalne religie i poszczególne Kościoły coraz częściej wykorzystują reklamę do osiągnięcia własnych celów: duszpasterskich, wizerunkowych, finansowych. Po wtóre, grupy nacisku o charakterze etyczno-religijnym nierzadko decydują się wykorzystywać massmedia, w tym reklamę, aby rozpowszechniać swój przekaz. Po trzecie, reklamodawcy coraz bardziej lubią „robić religijne oko” do konsumenta, aby sprzedać towary i usługi wszelkiego rodzaju. W tym przypadku aluzje religijne stanowią zasadniczy argument perswazyjny.

Jak się wydaje, z tych trzech sposobów najwięcej zainteresowania wzbudza ten trzeci: wykorzystanie imaginarium religijnego, biblijnych toposów, kościelnych symboli, zwyczajów czy nawet osób w reklamie komercyjnej. Jako że bardzo często są to wykorzystania na granicy prowokacji czy skandalu, problem obecności religii w reklamie wywołuje wiele dyskusji i kontrowersji. Zajmują się tym w swoich analizach kulturoznawcy, antropolodzy kulturowi, medioznawcy czy językoznawcy. Czasami – gdy dochodzi do konfliktu z prawem – kwestia relacji reklamy do religii pojawia się w analizach prawników. Wciąż mało zajmują się tym zjawiskiem teolodzy.

Mniejsze zainteresowanie teoretyków wzbudza natomiast wykorzystanie reklamy w kampaniach przygotowywanych przez religijno-etyczne grupy nacisku. Dzieje się pewnie tak, ponieważ – przynajmniej na polskim gruncie – takich kampanii dotychczas de facto nie było. W ostatnim jednak czasie mamy z tym zjawiskiem coraz częściej do czynienia. I rodzi to wiele pytań.

Przykładem może tu być aktualna kampania Stowarzyszenia Roty Marszu Niepodległości polegająca na akcji billboardowej zawierającej cytaty z Biblii, między innymi ten: „Kobieta nie będzie nosiła ubioru mężczyzny ani mężczyzna ubioru kobiety; gdyż każdy, kto tak postępuje, obrzydły jest dla Pana, Boga swego” (Pwt 22, 5).

O ile Biblia należy do kulturowego dziedzictwa ludzkości, o tyle jednak intencjonalne jej wykorzystanie w postaci instrumentalnie dobranych cytatów budzi zastrzeżenia tak Kościołów, jak i teologów

W sierpniu tego roku w Białymstoku pojawiły się także billboardy sygnowane „Milcząca większość”, na których wykorzystano między innymi cytaty biblijne: „I ja ciebie nie potępiam. Idź, a od tej chwili już nie grzesz” (J 8, 11), „Ciało nie jest to rozpusty” (1 Kor 6, 13), „Biada światu z powodu zgorszeń” (Mt 18, 7), przy czym słowa „nie grzesz”, „rozpusty”, „zgorszeń” były wypisane czcionką w kolorze tęczy, co sugeruje kampanię przeciwko środowisku LGBT.

Trzeci przykład to kampania finansowana przez Radio Chrystusa Króla z Chicago, w ramach której w 12 miastach Polski pojawiły się we wrześniu billboardy z postacią Chrystusa Króla i różnymi cytatami odwołującymi się do idei królewskiego panowania (także biblijne).

W przypadku reklamy komercyjnej często mówi się o naruszaniu „praw autorskich” chrześcijan do ich imaginarium, osób, pojęć, symboliki. Nieżyjący już arcybiskup Montrealu, kard. Jean-Claude Turcotte, z charakterystyczną dla siebie bezpośredniością mówił, że nie lubi, gdy ktoś się bawi jego „skrzynką z narzędziami”. O ile Biblia należy do kulturowego dziedzictwa ludzkości, o tyle jednak intencjonalne jej wykorzystanie w postaci instrumentalnie dobranych cytatów budzi zastrzeżenia tak Kościołów, jak i teologów. Nie chodzi już bowiem o jej aspekt literacki czy kulturowy, ale o jej teologiczne wykorzystanie, które może być sprzeczne z intencją tekstu.

Billboardy kampanii Roty Marszu Niepodległości
Billboardy kampanii Roty Marszu Niepodległości na ulicach Warszawy. Fot. Joanna Gierzyńska

Podobnie jest z całą kulturą chrześcijańską, która prócz aspektu kulturowego ma także wymiar ściśle teologiczny powiązany choćby z liturgicznym przeznaczeniem tekstów, symboli, wyobrażeń. Nie da się tego odseparować. Krzyż będzie miał nie tylko ogólnokulturową symbolikę odwołującą się do cierpienia, śmierci czy środka świata, ale w naszym kręgu cywilizacyjnym nie da się go pomyśleć bez odniesienia do Chrystusa. I jeśli pojawi się w reklamie w kontekście innym niż religijny, wywołuje zrozumiałe oburzenie.

Ale co zrobić z wykorzystaniem tego, co święte przez grupy etyczno-religijnego nacisku? Kogo one reprezentują? Czy to znaczy, że teraz każda taka „grupa nacisku” o dowolnej proweniencji (każda – niezależnie od tego, czy mi się podoba) będzie mogła wykorzystać, przywłaszczyć sobie wybiórczo coś, co jej będzie pasowało z tego religijnego skarbca z argumentami i wywiesić na swoim sztandarze? Jak wiemy, Biblia jest tak bogata, że można w niej znaleźć cytat na poparcie prawie każdej tezy, nawet tej, że Boga nie ma. Czy czeka nas ideowa wojna religijna na billboardy? Czy teraz każda strona każdego sporu ideologicznego, który będzie miał zabarwienie religijno-etyczne, będzie na swoje plakaty wpisywać pasujące mu cytaty i spreparowane symbole?

Tak bardzo brakuje mi głosu Kościoła, który by się sprzeciwił wykorzystaniu Słowa Bożego dla grupowych interesów – bez względu na to, co to za grupa

Wesprzyj Więź

Jest to pytanie także o „prawo własności”. Żaden episkopat nikomu nie może zakazać wykorzystywania Biblii czy symboliki chrześcijańskiej. Bo w jaki sposób i jakimi narzędziami? Rzucać ekskomunikę za nieortodoksyjny plakat? Nie znaczy to jednak, że nie może – dla jasności sytuacji i ochrony ortodoksji – wyrazić swojego oburzenia, dystansu czy niezgody na poszczególne działania. Milczenie ze strony Kościoła urzędowego będzie uznane przez opinię publiczną za aprobatę.

Pozostaje jeszcze jeden instrument – osławiony art. 196 kodeksu karnego o obrazie uczuć religijnych. Dotychczas zakładaliśmy, że osoba dokonująca czynu o charakterze znieważającym musi być osobą niewierzącą, wrogiem Kościoła, kimś spoza kręgu wiary. Ale przecież wcale tak nie musi być. Wierzący także może obrazić uczucia religijne innego wierzącego, jeśli ten drugi uzna działanie tego pierwszego jako znieważające.

Zawsze uważałem, że angażowanie prawa do ochrony ortodoksji wiary jest jakąś przegraną wspólnoty wierzących. I wciąż tak uważam. I właśnie dlatego tak bardzo brakuje mi głosu Kościoła, który by się sprzeciwił wykorzystaniu Słowa Bożego dla grupowych interesów – bez względu na to, co to za grupa. Może trzeba by zapytać nowego rzecznika episkopatu, co on o tym myśli: on – rzecznik i on – episkopat?

Podziel się

Wiadomość