Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Prof. Zoll: Wypowiadanie konwencji stambulskiej to ogromny błąd

Andrzej Zoll. Fot. Adam Walanus

Myliłem się, obawiając się konwencji stambulskiej – przyznaje prof. Andrzej Zoll w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”.

W ubiegły poniedziałek, 27 lipca, minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro skierował do resortu rodziny oficjalny wniosek o podjęcie prac nad wypowiedzeniem konwencji stambulskiej. – Zgadzamy się z wieloma zapisami konwencji dotyczącymi ochrony ofiar przemocy. Ale gwarancje zawarte w polskim prawie zapewniają ofiarom lepszą ochronę. Natomiast druga część tej konwencji pod pięknymi hasłami ukrywa warstwę ideologiczną, która de facto uderza w interesy kobiet, rodziny i przyjmując m.in. koncepcję płci społeczno-kulturowej kwestionuje tradycję i naszą kulturę – argumentował.

W czwartek premier Mateusz Morawiecki zapowiedział, że skieruje do Trybunału Konstytucyjnego wniosek o sprawdzenie zgodności konwencji z konstytucją. Jak twierdzi rzecznik rządu Piotr Müller, Zjednoczona Prawica chce, „by trybunał wskazał, czy uchylić stosowanie przepisów budzących wątpliwości ideologiczne”.

Do sprawy odniósł się dziś w wywiadzie Agaty Łukaszewicz dla „Rzeczpospolitej” prof. Andrzej Zoll, prawnik, były przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej (1991-1993), prezes Trybunału Konstytucyjnego (1993-1997) i rzecznik praw obywatelskich (2000-2006).

Zdaniem profesora walka rządzących z konwencją to „czysta gra polityczna”. „Nie ma żadnych racjonalnych powodów, by teraz wypowiadać konwencję. Z punktu widzenia przepisów międzynarodowych jej wypowiedzenie ma zupełnie inne znaczenie niż jej niepodpisanie. Polska brała udział w jej uchwalaniu! Jej wypowiedzenie teraz miałoby bardzo negatywny oddźwięk. Uważam, że Polska nie powinna występować z konwencji jeszcze z innego powodu:  jest to uczestnictwo w solidarności w obronie kobiet. A taką należy wspierać, a nie osłabiać” – tłumaczy.

Jak przekonuje, konwencja „absolutnie nie szkodzi Polsce”. „Mało tego, jej przepisy nie są istotne dla stanu prawnego w Polsce. Za to mają zasadnicze znaczenie poza nią, dla państw np. muzułmańskich czy afrykańskich, w których dochodzi do dyskryminacji kobiet” – wyjaśnia.

Odnosząc się do własnych słów z 2014 roku o tym, że konwencja to „zamach na naszą cywilizację”, Zoll przyznaje, że się mylił. „To dla mnie pouczające. Sześć lat temu nie było żadnych doświadczeń w stosowaniu jej przepisów. Nie było także żadnych orzeczeń, które by szły w kierunku pogorszenia sytuacji kobiet” – dodaje. Zaznacza jednocześnie, że nawet jeśli dojdzie do wypowiedzenia dokumentu, nie będzie to oznaczało legitymizacji przemocy w Polsce.

Wesprzyj Więź

Wcześniej głos zabrał rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar. W wydanym 28 lipca oświadczeniu stwierdził, że „wypowiedzenie konwencji przez Polskę prowadziłoby do obniżenia standardów przestrzegania praw człowieka”. Według Bodnara „konwencja nie jest zagrożeniem dla wartości chrześcijańskich”, a „żadne wartości chrześcijańskie nie uzasadniają tolerowania przemocy w domach”. – Jeżeli tworzymy rozwiązania prawne i wiążemy się umowami międzynarodowymi, które mają zwiększyć ochronę kobiet to nie jest w sprzeczności z naszymi wartościami – dodał.

Przeciwny wypowiadania konwencji jest także prof. Michał Królikowski, były wiceminister sprawiedliwości, wcześniej krytyczny wobec przyjęcia konwencji. Kilka dni temu pisał na naszych łamach, że „wypowiedzenie konwencji stambulskiej byłoby w stosunkach międzynarodowych swego rodzaju prowokacją tożsamościową”, „aktem niepotrzebnym i nieleżącym w dobrze pojętym interesie państwa polskiego”.

DJ, JH

Podziel się

Wiadomość

Panowie Królikowski i Zoll niestety żyją w wyizolowanym świecie akademickim i nie widzą, że przyjęcie konwencji stambulskiej to:

a) zgodzenie się na z gruntu fałszywą koncepcję rodziny zawartą w Konwencji przypisującą tradycyjnej rodzinie opresyjny charakter i traktując jako źródło przemocy wobec kobiet. W takim stereotypowym ujęciu tradycyjnej rodziny Konwencja de facto tworzy szkodliwe obraz rodziny wskazując, że mechanizmy tradycyjnej rodziny jakoby blokują kobietę przed powiadomieniem odpowiednich organów o czynach zabronionych, gdy takie mają miejsce, kogokolwiek spoza rodziny tylko po to, by ocalić rodzinę. To są właśnie jakieś wymyślone argumenty. Nie ma dokumentów np. Kościoła Katolickiego, które zawierałoby takie nauczanie. Wiara chrześcijańska i katolicyzm, tradycje z tym związane (do czego implicite odwołuje się Konwencja ) uznają szacunek dla kobiet za jedną z podstawowych zasad. Ponadto dane zbierane przez mocno skrzywiona na lewo Europejską Agencję Praw Podstawowych i OECD, wskazują, że w krajach, gdzie najsilniejsze jest małżeństwo (a wskaźniki rozwodów i urodzeń poza nim są niskie), odsetek przemocy wobec kobiet jest najniższy. Tezy jakie wyprowadzają autorzy Konwencji a powtarza prof. Królikowski, to to że tradycyjny model rodziny miałby oznaczać izolację kobiety od świata zewnętrznego. Popatrzmy na kraje skandynawskie – właśnie model skandynawski i części krajów zachodniej Europy prowadzi do atomizacji społeczeństwa.

b) argumenty profesora Zolla są mocno oderwane od rzeczywistości. Kto będzie oceniał wdrożenie Konwencji i jak będą , w jakim duchu, będą interpretowane nieprecyzyjne i nasycone kontekstem ideologicznym sformułowania odwołujące się do płci kulturowej (gender, błędnie przetłumaczone w polskim tłumaczeniu). Przez 6 lat obowiązywania Konwencji mamy już historyczną weryfikację jak to działa. To są fakty na, które profesor Zoll zamyka oczy albo nie dołożył staranności aby je uzyskać. Zamiast koncentrować na na realnych źródłach przemocy w rodzinie (alkohol, narkotyki, etc) GREVIO – czyli komitet monitorujący wdrożenie Konwencji interesują pseudo prawa zwane reprodukcyjnymi, czyli szeroki dostęp do aborcji przez kobiety. GREVIO monitorującego sposób wdrażania tej konwencji. GREVIO interpretuje obowiązki państw w kategoriach dostępności praw reprodukcyjnych, czyli np. aborcji. W wielu miastach urzędnicy są szkoleni w oparciu o ten akt i wpaja im się, że siedliskiem przemocy jest tradycyjna rodzina. Ciekawie ujmuje to członek zarządu Ordo Iuris, w oparciu o fakty z praktyki adwokackiej “Nasi prawnicy spotkali się z sytuacją, gdy do domu rodziny wielodzietnej, wykształconych rodziców ze stałymi dochodami, weszła urzędniczka i powiedziała: „dużo was tutaj, będziemy was kontrolować”. W innej sprawie, gdy dziecko powiedziało, że jego przyjacielem jest Pan Bóg, uznano, że religijność rodziców jest nadmierna.”
Zatem jak to mówili starzy bolszewicy, nie ważne co jest w prawie , ważne kto ocenia ich przestrzeganie, feruje wyroki i je wykonuje.

Co budzi największy niepokój w Konwencji Stambulskiej wybitnego znawcę katolickiej nauki społecznej ks. Mazurkiewicza ?
Źródło: https://misyjne.pl/ks-prof-piotr-mazurkiewicz-konwencja-stambulska-niszczy-antropologie-europejska/

– Kwestia ściśle antropologiczna, to znaczy sposób definiowania tego, kim jest kobieta. Jeżeli męskość i kobiecość sprowadzimy do ról, to role, jak wiadomo, mogą być zamienne, bo rola to tylko rola – nie jest w niczym ugruntowana. Mężczyzna może odgrywać rolę kobiecą, z tego jednak nie wynika, że może partnerowi począć dziecko.
Owe role, jak wynika z antropologii zawartej w Konwencji, są rolami społecznie skonstruowanymi. Czyli: człowiek przychodzi na świat jako tabula rasa i wszystko, co się pojawia w jego życiu, cała jego tożsamość – jest czymś wytworzonym społecznie, bez żadnego fundamentu w naturze.
Alain Finkielkraut, podsumowując współczesne debaty o człowieku, napisał: „Zło to zgoda na cielesność”. Paradoksalnie, materialistyczny neomarksizm postrzega człowieka jako istotę czysto duchową, niczym anioła, który tylko przypadkowo ma związek z ciałem. O ile w wizji chrześcijańskiej ciało, a wraz z nim płciowość, jest integralnym elementem ludzkiego bytu, tak, że dopiero owa istota duchowo-materialna jest człowiekiem, o tyle w wielu współczesnych debatach człowiek jest identyfikowany wyłącznie z elementem, który my nazywamy duchowym.
To jest ten zasadniczy element sporu, zawarty w art. 3 c., w którym jest mowa o “płci społeczno-kulturowej”, jak oddano angielskie słowo “gender”. W oryginalnym tekście użyto także słowa “sex”, co oznacza, że autorzy Konwencji byli świadomi tego, że gender, czyli płeć społeczno-kulturowa to jest coś innego niż płeć biologiczna. W polskim tekście, mamy w związku z tym np. w art. 4 ust 3 wymienione obok siebie płeć i płeć społeczno-kulturową. Ponieważ w innych miejscach słowo „gender” przetłumaczono błędnie jako „płeć”, omawiany problem nie rzuca się w oczy polskiemu czytelnikowi.
Kiedy używamy słowa sex (płeć) to odnosi się ono do układu binarnego, pomiędzy kobietą i mężczyzną, kiedy zaś gender, wówczas mamy wszystkie te akronimy, czyli skrótowce zawierające wiele liter – bo już nie tylko LGBT, ale też LGBTIQ lub LGBT+, z których ostatnia oznacza: te, które nie zostały jeszcze zdefiniowane. A więc lista potencjalnych wariantów “płci kulturowej” nie została jeszcze zamknięta.
Gender jest słowem kluczowym w Konwencji i bardzo wyraźnie widocznym w wersji anglojęzycznej. W polskim tekście nie pojawia się ono ani razu, w związku z czym za każdym razem mowa jest o płci (czasem z dodatkiem, że jest to płeć społeczno-kulturowa). W tekście angielskim gender pojawia się 25 razy i nie ma wątpliwości, że jest to konwencja, która, już w samej warstwie słownej, odnosi się do ideologii gender.
Przy czym, jak wspomniałem, autorzy raz świadomie umieszczają obok siebie słowo gender i sex. Myślę, że to jest kwestią zasadniczą. Oznacza bowiem, że jesteśmy tu w obszarze innej aniżeli klasyczna antropologia europejska. W Konwencji różnice między ludźmi zostają „uwolnione” od biologii i przeniesione w sferę społeczno-kulturową, w sferę tego, co wytwarzane przez człowieka, społecznie konstruowane. Jeśli, w takim razie, zapytamy kim są kobiety, wobec których chce się eliminować przemoc, to musimy odpowiedzieć, że chodzi o wszystkie osoby, które czują się kobietami, czyli niekoniecznie chodzi tu o osoby, które biologicznie są płci żeńskiej.
Z zanegowaniem tradycyjnej antropologii mamy także do czynienia w art. 66 ust. 2, gdzie mowa jest o sposobie powoływania grupy ekspertów, zwanej GREVIO, której celem jest monitorowanie wdrażania Konwencji przez państwa, które ją ratyfikowały. Zakłada się powołanie grupy liczącej od 10 do 15 osób z zachowaniem, uwaga, równowagi płci społeczno-kulturowej. Nie chodzi o równowagę pomiędzy kobietami a mężczyznami, lecz między gender – płciami społeczno-kulturowymi.
Nie wiem co to oznacza w praktyce, bo jeśli prawdą jest, że wyróżnia się 56 różnych gender, to z konieczności niektóre z nich nie są w tym ciele reprezentowane. Sprawa wydała się na tyle niedorzeczna, że w polskim tekście, który możemy odnaleźć na stronie Rady Europy (https://rm.coe.int/168046253c) mamy taką adnotację: „Uwaga tłumacza: tekst angielski posługuje się terminem „gender balance”, tekst francuski „equilibrée entre les femmes et les hommes”, przyjęty został jako podstawa tłumaczenia tekst francuski, ponieważ bazowanie na tekście angielskim prowadzi do rezultatu pozbawionego, jak się̨ wydaje, sensu («równowaga płci społeczno-kulturowej»)”.
Jeśli zatem Konwencja zawiera mechanizmy zapobiegania czy zwalczania przemocy, to zgodnie z duchem tego dokumentu będą one używane nie tylko do obrony kobiet, ale również do promowania ideologii gender, podkreślającej znaczenie tzw. nowych mniejszości.

Jeśli konwencja do tej pory niespecjalnie zaszkodziła, to tylko dlatego, że nie wdrażał jej lewicowo-liberalny rząd jakim był za Ewy Kopacz. Więzi proponuję przeprowadzenie dyskusji A.Zolla z Markiem Jurkiem. To byłby cenny wkład w debatę publiczną.