rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Technologia i „święte obrazki”

Ks. Andrzej Draguła. Fot. Więź

Współcześnie Biblia pauperum przeniosła się na Instagrama, Twittera i Facebooka. Tam ludzie uczą się wiary. Kto weźmie odpowiedzialność za wiarę odbiorców?

Ks. Marek Lis w książce „To nie jest Jezus. Filmowe apokryfy XXI wieku” zauważa: „Nie istnieją […] pojęcia volvatur, czyli kościelna licencja na kręcenie filmów, ani spectetur – na oglądanie, analogiczne do imprimatur, odnoszącego się do druku”. Autor odnosi te słowa do współczesnej kinematografii, która podejmuje tematy religijne, a dokładnie do tzw. filmów biblijnych czy też filmów o Jezusie. Duchowny zauważa: „O ile […] publikacje teologów czy filozofów z reguły trafiają do wąskiego grona czytelników, o tyle filmy, których oddziaływanie wzmacniane jest za sprawą atrakcyjnego języka audiowizualnego, mają zasięg liczony w setkach milionów widzów”. I to one w dużej mierze kształtują świadomość teologiczną naszych wiernych.

To, co ks. Lis pisze o filmach, można także odnieść do nowego typu religijnej ikonografii, jaką są różnego rodzaju „święte obrazki”, które pojawiają się w internecie: plakaty, gify, memy, fotografie, grafiki itp. Najczęściej nikt nie pyta żadnej władzy kościelnej – mówiąc nieco umownie – o stosowne pingatur, czyli „można malować”. Czyją wiarę się w ten sposób wyraża? Wiarę i/lub wrażliwość artystyczną autora czy wiarę Kościoła? I kto weźmie odpowiedzialność za wiarę odbiorców? Technologia nieodwracalnie zdemokratyzowała nam ikonografię religijną. W epoce internetu ikonograficzna norma fidei już prawie nie istnieje.

Jako katolicy protestujemy przeciwko ingerencji artystów w ustalone kanony ikonograficzne, a pozwalamy sobie na inne ingerencje, motywując to celami ewangelizacyjnymi

Przed kilkunastoma tygodniami zwróciło się do mnie pewne wydawnictwo z prośbą o zaopiniowanie projektu obrazka. Miał to być obrazek Matki Bożej ukazanej w kontekście nowych technologii, bodajże z wykorzystaniem tabletu, myszki czy smartfona. Projektu nie poznałem. Po tym, jak telefonicznie wyraziłem swoje wątpliwości, wydawnictwo zaniechało dalszych konsultacji. Powiedziałem wówczas, że jakikolwiek obrazek, który ma mieć autorytet Kościoła, winien być zgodny z normą wiary. Trudno było mi powiedzieć na tym etapie, czy ta norma wiary będzie zachowana. Czy projektowany obrazek powstał – nie wiem.

Protestujemy przeciwko ingerencji artystów w ustalone kanony ikonograficzne (jak choćby słynne przetworzenia obrazu Matki Bożej przez dodanie tęczowej aureoli, domalowanie wąsów czy „wyposażenie” w maskę gazową), a pozwalamy sobie na inne ingerencje, motywując to celami ewangelizacyjnymi. O ile jednak w pierwszym przypadku chodzi o działania, co do których odbiorca wie, że pozostają na płaszczyźnie artystyczno-krytycznej, o tyle w drugim przypadku chodzi o ikoniczne przedstawienie wiary Ludu Bożego. Sam widziałem w galerii wystawowej w seminarium duchownym w Paradyżu całą kolekcję „przetworzeń” obrazów maryjnych w najróżniejszych kontekstach jako pokłosie pleneru malarskiego. Nikt jednak nie miał zamiaru umieszczać tych obrazów w ołtarzach.

Kościół wielokrotnie przypominał o odpowiedzialności za ortodoksję ikonograficzną. Warto przypomnieć choćby uchwały synodu krakowskiego z roku 1621: „W sprawie zaś nowych obrazów, które mają być powieszone w jakimś kościele i zastąpić stare, winna być zwołana nadzwyczajna komisja, by w owych obrazach nie znalazło się nic, co by zawierało fałszywy dogmat lub dawało maluczkim sposobność do niebezpiecznego błędu, czy też sprzeczne było z Pismem Świętym, z rytuałem Kościoła i tradycją”.

Wspomnę jeszcze uwagę poczynioną przez Federico Borromeo w dziele „O malarstwie religijnym” z roku 1624. Tak oto pisał arcybiskup Mediolanu: „Malarzom i poetom zawsze przyznawano największą swobodę, swoboda ta nie powinna się jednak nigdy posuwać do punktu, gdzie czcigodne i święte prawa wiary katolickiej, a nawet sam rozum (a wszystkie one zabraniają, by w jakiejkolwiek wypowiedzi czy obrazie dokonywało się pomieszanie tego, co święte z tym, co świeckie), ulegać muszą zdeptaniu. Ci, którzy działają w ten sposób, błądzą nazbyt zuchwale i otwarcie”. To zakazane pomieszanie należy rozumieć jako wprowadzanie świeckiej tematyki do malarstwa sakralnego, co prowadzi do instrumentalizacji religii.

Czyją wiarę wyrażają religijne memy i grafiki? Twórców czy Kościoła?

Wesprzyj Więź

Uwagi te oczywiście odnoszą się przede wszystkim i wprost do obrazów umieszczanych w ołtarzach czy w ogóle w przestrzeni sakralnej. Formułując je, nikt nie mógł przewidzieć tak gwałtownego rozwoju technologii graficznych, które pozwolą „produkować” religijną ikonografię poza bezpośrednim kontekstem instytucjonalnym. Poszerzyło się grono autorów, zwiększyły się możliwości – że tak powiem – wystawiennicze. Współcześni artyści wcale nie muszą się liczyć ani z urzędem Kościoła, ani z teologią. Wszak ich prace nie są przeznaczone do przestrzeni sakralnej i w kościołach nie zawisną. Wcale się zresztą o to nie starają. Te ikonografie „zawisną” w internecie, który jest przestrzenią obejmującą potencjalnie większą liczbę odbiorców niż czcigodne świątynie. Ale i tutaj przecież można jakoś poddać je teologicznej i instytucjonalnej kontroli. Podmioty kościelne winny bowiem brać odpowiedzialność za to, co jest publikowana na ich stronach, fanpejdżach, profilach, kanałach itd.

Sobór Trydencki zarządził wprost: „[…] nikomu nie wolno umieszczać ani polecać umieszczać w jakimkolwiek miejscu lub kościele, nawet najbardziej wydzielonym, jakiegokolwiek niezwykłego obrazu, jeśli nie został zatwierdzony przez biskupa”. Czy internet to nie jest współczesne „miejsce”? Nie jestem naiwny. Zdaję sobie sprawę, że nie da się każdego internetowego „świętego obrazka” nosić biskupowi do zatwierdzenia. Nie znaczy to jednak, że można – mniej lub bardziej powołując się na instytucję Kościoła – umieszczać w internecie własne wizje artystyczne, które dałyby „maluczkim sposobność do niebezpiecznego błędu”, a już na pewno te, gdzie następuje niewłaściwe „pomieszanie tego, co święte z tym, co świeckie”.

Współcześnie Biblia pauperum – choć to nie do końca precyzyjne określenie – przeniosła się na Instagrama, Twittera i Facebooka. Tam per oculos ludzie uczą się wiary z nowoczesnych wersji „świętych obrazków”. Powtórzę pytanie: kto weźmie odpowiedzialność za wiarę ich odbiorców?

Podziel się

Wiadomość