Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Wiktor Porycki: Mam poczucie, że episkopat mnie zdradził

Biskupi podczas Mszy św. na zakończenie zebrania plenarnego KEP 14 czerwca 2019 roku w Wałbrzychu. Fot. episkopat.pl

Oczekuję od biskupów, żeby ich czyny nie przeczyły słowom, bo w tej chwili tak to wygląda. W ogóle nie interesuje ich to, co dzieje się z ofiarami wykorzystywania seksualnego – mówił wczoraj wykorzystywany w dzieciństwie przez księdza Wiktor Porycki w programie „Między ziemią a niebem” TVP.

Paulina Guzik: Panie Wiktorze, bardzo dziękujemy, że spotkał się Pan dzisiaj z nami, aby opowiedzieć swoją historię. Jak to się stało, że doszło do molestowania?

Wiktor Porycki: To był osiemdziesiąty pierwszy rok. Byłem wtedy byłem ministrantem, a jednocześnie to czas przygotowania do sakramentu bierzmowania. W parafii pojawił się nowy wikariusz, jedyny brodaty chyba wtedy, nie wiem czy nie w całej diecezji. Bardzo sympatyczny, dość szybko nawiązaliśmy kontakt, ale na początku na tematy – nazwijmy – neutralne. Rozmawialiśmy o różnych rzeczach, on wtedy czternastolatkowi pewne sprawy porządkował też w głowie. W tym wieku – żadna tajemnica – człowiek trochę głupieje, hormony zaczynają szaleć.

Któregoś dnia poszliśmy do niego do pokoju, przewrócił mnie na łóżko i wtedy zrobił to ręką. Ja najzwyczajniej w świecie uciekłem. Zupełnie nie potrafiłem sobie poukładać w głowie, że ksiądz, niby ktoś, kto ślubuje celibat, robi takie rzeczy i to jeszcze z facetem, chłopakiem. To było coś, co mnie wtedy przerosło. Przyznam, że uciekałem wtedy przed nim, omijałem go z daleka, jeśli można tak powiedzieć, ale popełniłem błąd i zaufałem mu.

Drugi raz, ten sam pokój, to samo łóżko, ten sam sok pomarańczowy – pamiętam nawet smak tego soku. I to już było bardziej siłowo, zrobił to ustami. Młody człowiek zupełnie pogubiony, bo zupełnie nie wie dlaczego. Ten człowiek zmarł dwa lata później w innej parafii. Ile osób skrzywdził? Nie wiem.

Czy gdy się to stało, powiedział Pan komuś o tym?

– Nie, absolutnie nikomu, ani wtedy, ani później przez długie, długie, długie lata. Po pierwsze, to były inne czasy. Co czternastolatek miał zrobił z tego rodzaju wydarzeniem? Gdzie iść, do kogo? Do proboszcza? Wtedy wydawało mi się, że skoro ksiądz tak robi, to powinno się robić. Z drugiej strony, proszę pamiętać, osiemdziesiąty pierwszy rok czy lata osiemdziesiąte, to troszkę inne realia polityczne w Polsce. Na milicję?

A mama?

– Rodzice zmarli kilka lat temu, do końca nie dowiedzieli się o tym, co się wtedy wydarzyło.

Jak te wydarzenia z lat osiemdziesiątych wpłynęły na Pana życie?

– We mnie jest strach przed drugim człowiekiem, przed otworzeniem się, przed pójściem za daleko, bo ten drugi może mnie skrzywdzić, więc lepiej nie wykonywać tego kolejnego kroku, lepiej się zatrzymać, lepiej zbudować ścianę. I ewentualnie w tej ścianie zostawić drzwi, lekko uchylone, może czasem kogoś wpuścić, tylko tyle. Mnie jest bardzo ciężko na przykład podjąć jakąkolwiek decyzję. To znaczy nie mówię o codziennych takich czynnościach, ale wszelkie poważniejsze decyzje natychmiast łączą się z mnóstwem wątpliwości. Nawet jak już ją podejmę, to potem jest analizowanie czy dobrze zrobiłem. Trzecią rzeczą, która mnie dotyczy, jest pracoholizm. Ja muszę sobie i światu dookoła udowodnić w ten sposób, że nie jestem gorszy, że ja także mam jakąś wartość.

Wchodząc w strefę bardzo intymną, w strefę seksualną, która jest w każdym człowieku – dla mnie seks jest czymś, co nazwałbym czynnością fizjologiczną, jak kichnięcie, podanie ręki, nie ma uczuć i emocji. Tak to wtedy zapamiętałem, tak to się we mnie utrwaliło i tak jest do dzisiaj. To jest moje piekło.

Nigdy z Kościoła nie odszedłem, bo mnie skrzywdził jeden człowiek, a nie miliard czterysta milionów katolików na świecie

Zapamiętałem taki przypadek – to było w jednym muzeum. Przechodziliśmy przez długi korytarz, po obu stronach stały rzeźby, przechodziło się przez dziedziniec i drzwi. I ja tam w tych drzwiach zrobiłem się biały jak ściana, znajomi, z którymi byłem, zaczęli się śmiać, że się upodobniłem do tych marmurowych posągów. Dopiero po chwili załapali, że chyba coś nie do końca jest ze mną w porządku, odszedłem sobie na bok, trochę ochłonąłem. I wtedy zrozumiałem, co się stało. Mnie minął ktoś, kto pachniał tak samo jak ten sprawca. Wystarczyła odrobina zapachu, żeby wyzwolić tamte wspomnienia…

Szukał Pan pomocy, np. w terapii?

– Nie, do tej pory nie szukałem i na razie chyba jeszcze to nie ten etap, żeby szukać pomocy na zewnątrz. Muszę się też najpierw uporać z pewnymi upiorami własnymi, które mam, zdać sobie z nich sprawę, żeby móc o nich opowiadać.

Czego Pan oczekuje od biskupów w całej tej sytuacji walki z nadużyciami w Kościele?

– Wydaje mi się, że tego, żeby ich czyny nie przeczyły słowom, bo w tej chwili tak to wygląda. Z jednej strony jest powtarzanie jak mantra, prawda, „ofiara na pierwszym miejscu” i chyba właściwie tylko tyle. Biskupi muszą zrozumieć, że czasy kiedy byli senatorami Rzeczpospolitej czy książętami, dawno przeminęły. Jeżeli nie są pasterzami, to chyba lepiej, żeby po prostu złożyli fioletowe szaty na ołtarzu i poszli gdzieś do klasztoru, gdzie chcą, ale odeszli. Ja w tej chwili mam poczucie, że oni – w sensie Episkopat jako całość – oni mnie zdradzili, zostawili. I w ogóle nie interesuje ich to, co tak naprawdę dzieje się, oczywiście nie tylko ze mną, ale z ocalonymi.

A jak wyobraża Pan sobie ten kolejny krok i właśnie poprawę tej sytuacji, współpracę z ofiarami? Nie tylko spotykanie się z nimi i wysłuchanie ich świadectwa, ale systemową współpracę, tak żeby ofiara pomogła Kościołowi zmierzyć się z tym problemem.

– Biskupi powinni współpracować z nami z prostej przyczyny. Ja nigdy nie będę biskupem i nigdy nie doświadczę tego, czego doświadczają oni. Ale oni nigdy nie przeszli tego co ja. Wydaje mi się też, że to jest ten moment, w którym episkopat powinien uderzyć się w piersi i powiedzieć: „tak, myśmy zaniedbali”.

Czy myśli Pan, że to pomaga sprawie? Czy widzi Pan różnicę pomiędzy tym, co działo się przed szczytem w Watykanie, chociażby jeśli chodzi o podejście do ofiar, do całej sprawy w mediach, także katolickich? Czy widzi Pan różnicę?

– Z czystym sumieniem mogę powiedzieć: tak. Widzę kilku biskupów, którzy starają się coś zrobić. To jest prymas Polak, to jest arcybiskup Ryś. To jest chociażby też kardynał Nycz, który w swojej sprawie powołał komisję do jej wyjaśnienia. Ale ja Panią zapytam: a gdzie pozostałych stu pięćdziesięciu?

Miał Pan żal do Pana Boga za to co się stało?

– Największym grzechem Pana Boga, jeśli można tak powiedzieć, jest to, że dał nam wolną wolę. To nie On spowodował, to ten człowiek podjął taką, a nie inną decyzję. Natomiast bez wolnej woli bylibyśmy tak naprawdę maszynami, niczym więcej.

Mówi Pan o wspólnocie Kościoła, jako swojej wspólnocie. Został Pan w Kościele po tym, co się stało?

– Nigdy z Kościoła nie odszedłem, bo mnie skrzywdził jeden człowiek, a nie miliard czterysta milionów katolików na świecie.

To jest ten moment, w którym episkopat powinien uderzyć się w piersi i powiedzieć: „tak, myśmy zaniedbali”

Jaki jest teraz Pana związek z Kościołem? Czy on jest bliski, czy uczestniczy Pan w życiu tej wspólnoty, chodzi w niedzielę na Mszę?

– Uczestniczę w życiu, chociaż nie czuję w żaden sposób wsparcia wspólnoty.

Czyli jest możliwe w Pana parafii wyjście i powiedzenie świadectwa, do czego zachęca papież Franciszek, mimo że tak dużo mówi się o tym, że to ofiary powinny być na pierwszym miejscu. Według Pana to jest po prostu niemożliwe tutaj w parafii, w małej miejscowości, w której Pan mieszka?

– Na tym etapie świadomości wiernych, tak bym to określił, dla wielu z nas – ofiar czy ocalonych – jest to niemożliwe. Jest to ryzyko postawienia się pod pręgierzem i szyderstwa ze strony tak zwanych współbraci. Mam wrażenie, że to jest proces na lata. Długie lata zmieniania świadomości i psychiki – w pewnym sensie też – wiernych.

Co w tym wszystkim, w tym całym dramacie, który Pan przeżył, dało Panu nadzieję? Jeśli cokolwiek…

– Dwóch ludzi – jeden jest księdzem, drugi jest biskupem, paradoksalnie. Tylko dzięki ich pomocy, wsparciu, zaczynam o tym rozmawiać tak naprawdę, potrafię się otworzyć i czuję… To jest trochę tak – dlaczego kogoś kochasz? Bo jest. Tak samo jest z nimi – bo są. Nie ważne, co się ze mną dzieje, oni są. W nocy, obojętne, zawsze mogę liczyć na to, że jak zadzwonię, to odbierze i sobie pogadamy.

Co powiedziałby Pan całej wspólnocie Kościoła? Powiedział Pan już wiele słów do biskupów, ale całej wspólnocie Kościoła, także nam świeckim. Jak podejść do ofiar, jak je przyjąć, jak sprawić, że będziecie czuć się w tej wspólnocie lepiej?

– Nie bać się nas, my nie mamy rogów, czułków. Jesteśmy takimi samymi ludźmi jak wszyscy dookoła. Trochę pokręconymi psychicznie. Chyba jedyne czego chcemy, to to, żebyście nas nie odrzucali, nie potępiali, nie osądzali, nie znając naszych doświadczeń.

Wesprzyj Więź

KAI

Opublikowane na naszych łamach teksty Wiktora Poryckiego przeczytacie tutaj.

https://www.facebook.com/ziemianiebotvp/videos/881652172178016/

Podziel się

2
Wiadomość

Świadectwa ofiar będą się pojawiać, będą nas, podobnie jak to bulwersować i napawać odrazą, będzie ich wiele, bo przez lata, a nawet wieki instytucjonalny kościół wiedział o krzywdzie dzieci i nic sobie z tego nie robił! Ktoś z hierarchów “napompowany” swoją ważnością i pozycją skwitował ostatnio pytanie, czy ta sytuacja grozi polskiemu KK ??? … pełnym irytacji komentarzem, że “matka nasza Kościół jest święty jako całość i blask tej świętości opromienia nawet tych błądzących księży”…(!) Gdzie w takich słowach poczucie winy, żal za straszne przecież grzechy, bo wobec najmniejszych, bezbronnych, gdzie troska o los ofiar? Nie łudźmy się że uderzą się w swoje piersi, bo z większości wypowiedzi dostojników polskiego kościoła słychać pretensje, że problem ujrzał światło dzienne, a tak wygodnie było skrywać księży pedofilów przed oczami świata w murach innych parafii, gubić ich dossier nawet w watykańskich szufladach! Mieli całe wieki, aby wypracować strategię na wypadek ujawnienia się podobnych przypadków: zmuszali ofiary do przysięgi tajemnicy, grozili, zastraszali rodziny ostracyzmem społecznym, a nade wszystko zawsze pierwszy na ustach pojawiał się zarzut WALKI Z KOŚCIOŁEM ! Coś we mnie pękło, kiedy usłyszałem publiczny komentarz arc. Michalika dotyczący pedofilii, że zacytuję: “Dziecko lgnie, drugiego człowieka wciąga…” !!! Czy ktoś wypowiadający te słowa może być biskupem (opiekunem owczarni), czy może być kapłanem – chwilę po tej wypowiedzi powinien w niego walnąć piorun i spopielić obłudnika, a wtedy nastałaby jakaś sprawiedliwość! A co na takie słowa nasz sławetny polski Episkopat, czy mając w sercach (raczej nie mają) słowa ewangelii na które wciąż się powołują mogą zasiadać przy jednym stole z kapłanami pokroju arc. Michalika….? Ten człowiek, bo trudno mi go nazywać księdzem sam powinien odejść, zaszyć się w klasztorze i modlić się za ofiary i przede wszystkim za siebie, skoro nic nie zrozumiał… Tacy ludzie nie mogą, nie powinni przewodzi Kościołowi, a tymczasem większość tych starców w wyszywanych złotymi nićmi ornatach myśli dokładnie tak samo i ich celem jest wyciszenie, przeczekanie a przede wszystkim obrona swoich przywilejów, władzy i pieniędzy! Zresztą dawali temu wyraz w nieprzychylnym odbiorze słów papieża Franciszka, kiedy biskup Rzymu nawoływał do skromności, do nieangażowania się w politykę, do nie pobierania opłat za sakramenty… Czy tacy ludzie mogą dokonać rozliczenia pedofilii w polskim KK odpowiedzcie sobie sami! Ja w to nie wierzyłem ani przez chwilę bo do tego trzeba: odwagi, bezkompromisowości, uczciwości, wrażliwości na krzywdę ofiar, chęci zadośćuczynienia (czyli zwyczajnie podzielenia się swoim bogactwem) a nade wszystko prawdziwej, prostej wiary w Chrystusa a tych wszystkich cech polscy hierarchowie nie posiadają!!! Liczę tylko, że tym razem nie uda się przeczekać, zagadać – młodzi Polacy im tego nie darują i nie zapomną i nie upłynie wiele czasu jak scenariusz irlandzki w Polsce się ziści i oby tak się stało !