rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Nie liczcie, że chrześcijaństwo przyniesie emancypację

Zuzanna Radzik. Fot. Wolfgang Schmidt

Wciąż nie możemy się doczekać chrześcijańskiej rewolucji. Przekonanie, że nie ma mężczyzny ani kobiety, zakopaliśmy pod konwenansem – fragment książki Zuzanny Radzik, „Emancypantki. Kobiety, które zbudowały Kościół”.

Zuzanna i starcy! – mówili, kojarząc moje rzadko nadawane kiedyś w Polsce imię z bohaterką Księgi Daniela (Dn 13). Świeccy mężczyźni (jakoś nigdy kobiety), ale zwłaszcza lepiej znający Biblię księża uśmiechali się wtedy dwuznacznie, choć dla nastolatki skojarzenie z Zuzanną podglądaną w kąpieli przez mężczyzn było wystarczająco krępujące i bez tego. Dlaczego jednak nikt nie kojarzył mnie z inną biblijną imienniczką i nie zakrzyknął, popisując się znajomością Pisma Świętego: Ach, jak Zuzanna, która wraz z innymi kobietami poszła za Jezusem (por. Łk 8,3)?

Jasne, tej starotestamentalnej Zuzannie Biblia poświęca dużo więcej wersetów, lecz czy tylko dlatego jest ona lepiej znana? Zuzanna w kąpieli jest taka nieproblematyczna, ukazana na wielu płótnach i możemy ją bezwstydnie podglądać, niemal jak owi starcy. Taka jest przecież rola kobiety w naszej kulturze: być oglądaną, bierną, ewentualnie uratowaną (tu w roli „księcia wybawiciela” Daniel). Gorzej z tą drugą Zuzanną. Co to znaczy, że właśnie ona wraz z Marią Magdaleną, Joanną, żoną Chuzy, i innymi kobietami były przy Jezusie i uczniach, gdy wędrował, nauczając, a nawet „im usługiwały ze swego mienia” (Łk 8,3)? Przecież nie można mieszać dziewczynie (na przykład nastoletniej mnie) w głowie, że jakieś kobiety robiły coś ważnego wśród uczniów Jezusa. Nie daj Bóg twierdzić, że były uczennicami. Może sama nie znajdzie wzmianek w Nowym Testamencie, a kaznodzieja nie wyeksponuje tego wątku, gdy raz na trzy lata wspomni o Zuzannie z Ewangelii w czytaniu na 11. niedzielę czasu zwykłego w roku C. Podobnie zresztą rzecz się ma z innymi kobietami Nowego Testamentu. Nigdy w niedzielnych czytaniach nie usłyszymy zakończenia Listu do Rzymian, kiedy święty Paweł pozdrawia dziesięć kobiet, między innymi diakona (sic! tekst grecki stosuje formę męską!) Febe, apostołkę Junię i liderki młodego Kościoła Lidię i Pryskę. Przepadają niezauważone te miejsca, gdzie czytamy, że włóczyły się z uczniami, utrzymywały w swoich domach wspólnoty kościelne, nauczały… Koniec świata! Tylko czy chrześcijaństwo nie miało być końcem świata takiego, jaki dotąd istniał?

Nigdy w niedzielnych czytaniach nie usłyszymy zakończenia Listu do Rzymian, kiedy święty Paweł pozdrawia dziesięć kobiet, między innymi diakona (sic! tekst grecki stosuje formę męską!) Febe, apostołkę Junię i liderki młodego Kościoła Lidię i Pryskę

Niektóre mogły pomyśleć, że skoro przy chrzcie słyszały słowa „Nie ma mężczyzny ani kobiety”, to teraz naprawdę będzie inaczej. Szybko okazało się, że równość została wyparta przez rzeczywistość. Ważniejsze stały się porządek i to, co wypada – o tym pisze już trochę Paweł, a potem autorzy przypisywanych mu listów pasterskich. Zakryjcie głowy, ubierzcie się przyzwoicie, wychodźcie za mąż, jak na przyzwoite rzymskie obywatelki przystało – nakazuje apostoł. Rewolucji nie będzie. Ciekawe jednak, że gdy Paweł mówi kobietom w Koryncie, by zakrywały głowy i zamiast odzywać się na zgromadzeniach, pytały mężów w domu, nieopodal, w Kenchrach, diakonem i zwierzchniczką Kościoła jest Febe, którą poprosi o zawiezienie do Rzymu swojego listu. Poprosi, bo Paweł nie jest jej przełożonym, a ona jego podwładną. Zatem w jednym i tym samym czasie widzimy już i równość, i presję, by dla przyzwoitości równość ograniczyć. Na naszych oczach kobiety tracą to, co wydawało się, że zyskały. Emancypantki? Jeśli tak, to przegrane. Nie liczcie, że chrześcijaństwo przyniesie emancypację – zaczęto sugerować, aż w końcu stało się religią państwową i usankcjonowało ograniczenie roli kobiet, dostosowanie jej do panującego obyczaju. W przestrzeni publicznej cesarstwa kobiety nie mogły być przywódczyniami. Chyba że poprzez sponsorowanie Kościoła i fundowanie własnych klasztorów. Budowały więc Kościół bardzo dosłownie, za własne pieniądze. I tak zostało. Kilkanaście wieków później wciąż nie możemy się tej chrześcijańskiej rewolucji doczekać, dalej słyszymy, jak należy, jak wypada. Przekonanie, że nie ma mężczyzny ani kobiety, zakopaliśmy pod konwenansem. Tylko co nam po Kościele, który nie żyje swoją pierwotną wiarą, zamkniętą w najstarszej znanej nam chrzcielnej formule?

Zuzanna Radzik, „Emancypantki. Kobiety, które zbudowały Kościół”
Zuzanna Radzik, „Emancypantki. Kobiety, które zbudowały Kościół”, Wydawnictwo WAM, Kraków 2018
Wesprzyj Więź

Maria z Magdali, Junia, Febe, Pryska, Egeria, Paula, Melania, Eustochium i wiele innych, których imiona znamy, oraz te, o których nigdy nie słyszeliśmy. Jakie były? Subwersywne, pogodzone czy zadowolone? Nie dowiemy się, co myślały lub czuły, bo nie zachowały się nieomal żadne ich listy ani teksty. Właściwie niemożliwe jest dowiedzieć się, kim były naprawdę. „Nie możemy z pewnością twierdzić, że we wczesnochrześcijańskich tekstach słyszymy głosy prawdziwych kobiet – ostrzega nas Elizabeth A. Clark – bo zostały spreparowane przez męskich autorów”. O jakich kobietach więc czytamy, jeśli nie o prawdziwych? Czasem o rzeczywistych, ale widzianych oczami mężczyzny, ujętych tak, jak było to retorycznie potrzebne.

Najczęściej opisywane są przez mężczyzn i dla mężczyzn, bo przecież niewiele kobiet umiało wtedy czytać i pisać. Nawet jeśli przemówią swoim głosem, jak Perpetua, to i tak męski narrator będzie miał ostatnie słowo. Czasem okaże się, że ich bracia i przyjaciele opowiedzieli nam biografie zmyślone, na przykład chcąc mądrością i pobożnością portretowanych kobiet zawstydzić mężczyzn.

Są i inne, socjoekonomiczne powody, dla których trudno je tak naprawdę poznać. Teksty opowiedzą nam o mniszkach, które pochodziły ze znanych rodów. Listy kobiet mówią o tych, które były piśmienne. Kościoły mogły zakładać w swoich domach te, które miały znaczny majątek, pozwalający na ich utrzymanie. Podróżować, głosząc Ewangelię, czy pielgrzymować mogły zaś te, które było na to stać. Są to zatem opowieści o kobietach uprzywilejowanych. Nie jest jednak tajemnicą, że nasze miejsce w świecie stanowi wypadkowa różnych czynników. Owa intersekcjonalność sprawia, że o tym, jakie były, co myślały, jak się modliły i jaki Kościół chciały budować ubogie starożytne chrześcijanki, najpewniej nie dowiemy się nigdy. Nie poznamy zatem większościowej opowieści, bo biedacy stanowili w cesarstwie dziewięćdziesiąt procent ludności.

Podziel się

Wiadomość