Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Reklewska: Zawsze po ukończeniu pracy nad witrażem mam przekonanie, że to nie moje dzieło

Witraż autorstwa Teresy Reklewskiej w sanktuarium św. Andrzeja Boboli w Warszawie. Fot. witraże.info

Witrażysta ma ukazać Boże światło, którego nasze oczy nie widzą. Możemy doznać jedynie przebłysków, które budzą tęsknotę – mówiła Teresa Reklewska w rozmowie z Katarzyną Jabłońską i Ewą Kiedio.

Katarzyna Jabłońska: Witraże w kościele na wrocławskim Piasku są ogromne, mają po siedemnaście metrów wysokości. Jakie to było uczucie, kiedy przywieziono je z Paryża i zamontowano, a Pani pierwszy raz zobaczyła je w całości?

Teresa Reklewska: Nie, to nie ja to zrobiłam. Zawsze po ukończeniu pracy nad witrażem mam głębokie przekonanie, że to nie moje dzieło.

Pod koniec życia chciałabym się podzielić przede wszystkim poczuciem mojej zupełnej nicości wobec tego, co mi polecono. Witrażysta ma przecież ukazać Boże światło, którego nasze oczy nie widzą – a my możemy doznać jedynie przebłysków, które budzą tęsknotę.

Jak powiedziałam: źródło sztuki jest w Bogu, a nie w człowieku. Oczywiście nie idzie mi tu o sztukę, w której ciągle szukamy czegoś nowego, ale o taką, w której chcemy wyrazić to, czego naszymi oczami nie widzimy, a co zobaczymy po śmierci.

Ewa Kiedio: Czy w takim podejściu nie ujawnia się pewna krytyka wobec sztuki współczesnej?

– Nie chodzi o krytykę. Czuję jednak, że dziś bardzo niewielu artystów jako swoje powołanie postrzega próbę pokazania tego, czego nie oglądamy ziemskimi oczami, a co przecież jest rzeczywiste. Nie mówię, że takich osób w ogóle nie ma. Zeszłego lata miałam okazję zwiedzić Galerię Zdzisława Beksińskiego w Sanoku – jej zbiory liczą około sześciuset prac. Wyszłam stamtąd z przekonaniem, że Beksiński szukał tego, o czym tu mówię. Nie wiem, czy on sam miał tego świadomość, ale tak to odbieram: chciał ukazać coś, co jest nieosiągalne do zobaczenia naszymi oczami. W tym samym budynku, w którym eksponowane są prace Beksińskiego, znajduje się wspaniały zbiór ikon. Prezentowane na parterze (wystawę Beksińskiego umieszczono na piętrze) są właśnie odpowiedzią na to, czego, jak mi się wydaje, poszukiwał Beksiński.

Źródło sztuki jest w Bogu, a nie w człowieku

Nie jestem więc przeciwniczką obecnej sztuki. To są też wszystko drogi, poszukiwania, świadome lub nieświadome. Natomiast takie olśnienie jak w przypadku Beksińskiego rzadko mi się zdarza.

Kiedio: To zaskakujące, że akurat jego podaje Pani jako przykład. Kiedy prowadziłam z bp. Michałem Janochą rozmowy do książki „A piękno świeci w ciemności”, wspomnieliśmy też o Beksińskim. Ksiądz biskup powiedział: „To był bardzo zdolny artysta, od strony warsztatowej naprawdę świetny. Jest jednak w jego sztuce apoteoza śmierci, to jest świat, w którym absolutnie nie ma nadziei”. Postrzegam to podobnie. To dla mnie przedstawienia Apokalipsy, w której Zbawiciel nie przychodzi, jest przytłaczające, absolutnie mroczne.

– Bardzo mroczne, ale w tym widać poszukiwanie czegoś, co jest poza mrokiem. Człowiek właśnie w mroku nieświadomie często szuka jasności i nadziei.

Kiedio: W czym wyczuwa tam Pani rzeczywistość nadprzyrodzoną, boską? Może paradoksalnie w tym rozpaczliwym braku, który wiedzie do wzmożenia tęsknoty, wypatrywania jako jedynej właściwie czynności, jak w „Czekając na Godota” Samuela Becketta?

– Nie, nie w tym rzecz. Zostało mi na przykład silne wspomnienie ciemnych szpalerów idących ku światłości. Byłam w galerii z moimi młodymi przyjaciółmi i potwierdzili moje wrażenie, że te szpalery prowadziły ku światłu. Powołuję się na przykład Beksińskiego właśnie dlatego, że mnie też wcześniej wydawał się odległy.

Teresa Reklewska – ukończyła w 1956 r. Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie – nauki pobierała w pracowni tkaniny Eleonory Plutyńskiej i pracowni malarstwa Marka Włodarskiego. Studiowała później przez dwa lata w paryskiej École Nationale des Beaux-Arts, a także w Atelier d’Art Sacré, w pracowni Jacques’a le Chevalliera, u którego uczyła się sztuki witrażu. Artystka wykonała kilkanaście realizacji witraży, zarówno dla architektury sakralnej, jak i świeckiej. W 1976 r. za witraże w kościołach św. Marcina w Warszawie i NMP na Piasku we Wrocławiu przyznano jej Nagrodę im. Brata Alberta. W 1975 r. w Warszawie otworzyła własną pracownię witrażową, która jako pierwsza i wówczas jedyna działała na zasadach ścisłego współuczestnictwa artysty w tworzeniu dzieła na każdym etapie jego powstawania. Z dokonaniami artystki można zapoznać się na stronie www.witraze.info.

Wesprzyj Więź

Fragment tekstu, który ukazał się w kwartalniku „Więź”, wiosna 2018 pod tytułem „To nie ja zrobiłam”.

KUP „WIĘŹ” w wersji papierowej lub elektronicznej!

Więź, wiosna 2018

Kwartalnik WIĘŹ, nr 1/2018

Podziel się

Wiadomość