rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Nostalgia za pustynią i drastyczny rozwój Emiratów

Norman Davies. Fot. Inga Kundziòa / Latvian Foreign Ministry

Kiedy przyszedłem, uczniowie ćwiczyli polską gramatykę i uczyli się o królu Janie Sobieskim, siedząc w klasach o ścianach pokrytych muzułmańskimi symbolami i arabskimi literami. Dzieci pewnie się zastanawiały, kim jest ten Marsjanin.

Pasażerowie, którzy lecą ze mną, dzielą się na trzy wyraźnie różne grupy. Osoby należące do pierwszej wyglądają jak zwyczajni Europejczycy: wysoka kadra urzędnicza, turyści, ekspaci, studenci. Grupa druga składa się z ludzi, którzy niewątpliwie nie są Europejczykami: Chińczycy i Japończycy, Hindusi i inni Azjaci rozmaitych nacji. Natomiast trzecia grupa, najliczniejsza, odznacza się niezwykle jednolitymi cechami: kruczoczarne włosy, czarne jak węgle oczy, czarne jak atrament brwi, orle nosy i blada skóra. To muszą być, jak sądzę, prawdziwi mieszkańcy Kaukazu, a nie ludzie, których rząd USA wyobraża sobie jako przedstawicieli rasy kaukaskiej. U kobiet zauważam kilka chust, ale żadnych dżalabij i burek. (…)

Dla celów praktycznych Zjednoczone Emiraty uprawiają przedziwną formę społecznego apartheidu: każda z trzech podstawowych grup żyje we własnym kokonie. Rodzimi mieszkańcy mają bardzo niewiele wspólnego zarówno z imigranckimi masami robotników, którzy mają nad nimi znaczną przewagę liczebną, jak i z ekspatami, od których są zależni, ponieważ to oni kierują w kraju wszystkimi najważniejszymi instytucjami oraz biznesem. Przypadkowi goście z Zachodu – tacy jak ja – są automatycznie kierowani do grupy pozostałych ludzi Zachodu. (…)

Przemiany

W odróżnieniu od Kornwalii czy Azerbejdżanu, a także wielu innych krajów, które miałem odwiedzić, Emiraty nie mają zbyt wielu starych korzeni. Są produktem ostatnich dziesięcioleci, świadkiem oszołamiającego tempa współczesnych przemian.

Zjednoczone Emiraty uprawiają przedziwną formę społecznego apartheidu

Wszystkie te kłębiące się tłumy, które można zobaczyć w Dubaju czy Abu Dhabi, składają się z wędrownych przybyszów. Tak zwani rdzenni mieszkańcy, Arabowie z Emiratów, dzieci i wnuki Beduinów, których opisywał Thesiger, przybyli z pustyni zaledwie dwa czy trzy pokolenia temu. Ludzie tworzący wielonarodową siłę roboczą, dominującą pod względem liczbowym, są jednocześnie beneficjentami i ofiarami agresywnej gospodarki w stadium globalizacji. Natomiast armię ekspatów tworzą przedstawiciele epoki odrzutowców. Ich trudna sytuacja jest równocześnie godna i niegodna pozazdroszczenia. Nie sposób nie myśleć o tym, czy boom nie skończy się równie gwałtownie, jak się zaczął. (…)

Nie wszyscy mieszkańcy Emiratów są też rozkochani w drastycznych przemianach zachodzących w ich ojczyźnie. Pomijając niepokoje związane z pracującymi u nich imigrantami i ekspatami, wiele starszych osób, które przeżyły przeprowadzkę z namiotów na pustyni do klimatyzowanych mieszkań w blokach, czuje nostalgię za „dawnymi dobrymi czasami” wspólnotowej solidarności (…).

Polacy

W Emiratach mieszka około pięciu tysięcy Polaków. Niemal wszyscy należą do kategorii ekspatów, niewielu związało się z Emiratami w wyniku małżeństwa. Miałem szczęście spotkać pełny przekrój tej społeczności.

W Dubaju państwo Sobczyńscy hojnie poświęcili mi dużo swojego czasu. Mimo że mieszkają za granicą od czterdziestu lat, ich dom wygląda jak typowy dom polski i panuje w nim typowo polska atmosfera.

W Abu Dhabi towarzystwa dotrzymywał mi Jan Nitecki, inżynier i specjalista od komputerów, który mnie przedstawił swojej przemiłej żonie i rodzinie. A na zaproszenie ambasadora pływałem w jego prywatnym basenie.

Sądząc z tego, co mówią młodzi ludzie, bardzo im odpowiada życie ekspatów, mimo wściekłego upału. Niektórzy – na przykład „Marcelina” z Wrocławia – założyli internetowe blogi, na których opisują swój „Raj na ziemi”.

Jednym z najbardziej poruszających momentów mojego pobytu była wizyta w polskiej „szkole sobotniej”, prowadzonej przez rodziców w Dubaju. Pięćdziesięcioro czy sześćdziesięcioro dzieci co tydzień spotyka się z nauczycielami w miejscowej szkole, wypożyczanej im na weekendy. Kiedy przyszedłem, uczniowie ćwiczyli polską gramatykę i uczyli się o królu Janie Sobieskim (który pokonał armię muzułmanów…), siedząc w klasach o ścianach pokrytych muzułmańskimi symbolami i arabskimi literami. Dzieci pewnie się zastanawiały, kim jest ten Marsjanin.

Norman Davies „Na krańce świata. Podróż historyka przez historię”
Norman Davies „Na krańce świata. Podróż historyka przez historię”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2017

Najbardziej uderzającą cechą Zjednoczonych Emiratów Arabskich jest niewątpliwie niesamowite tempo rozwoju gospodarczego. W ciągu dwóch czy trzech pokoleń tych ludzi błyskawicznie przerzucono z pustynnego życia w namiotach i z wielbłądami w świat komputerów, ogromnych korporacji i bijącego w oczy bogactwa. Polska także przeżyła sukces gospodarczy, choć nie w takiej samej skali; wzrost wyniósł jakieś 500 procent na przestrzeni 25 lat.

Wesprzyj Więź

Ale wszystkie takie gwałtowne zmiany pociągają za sobą koszty dla ludzi. Zawsze są zwycięzcy i są pokonani. Większość Polaków nie ma powodu martwić się zbytnio tym, co mają.

Polaków mogą też zainteresować międzynarodowe rankingi ich uniwersytetów – na pierwszy rzut oka mogą pomyśleć, że to skandal nie mieć ani jednego uniwersytetu na światowej liście pierwszych pięciuset. Tak jednak wygląda wiedza nieścisła – i tak się na ogół wiedzie europejskim uniwersytetom.

Fragmenty książki Normana Daviesa „Na krańce świata. Podróż historyka przez historię”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2017. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Podziel się

Wiadomość