Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Tuwim: człowiek zaczarowany?

Julian Tuwim. Fot. Koncern Ilustrowany Kurier Codzienny / NAC

Jednym ze źródeł dramatu Tuwima było poczucie odmienności. Ogromne znamię na lewym policzku oraz żydowskie pochodzenie czyniły z niego odmieńca. Stopniowo prowadziły do głębokiego wyobcowania.

W jednej z gablot w warszawskim Muzeum Literatury podczas rocznicowej wystawy, poświęconej życiu i twórczości Juliana Tuwima (1894-1953), leżał niewielki porcelanowy krzyż z głową Chrystusa w cierniowej koronie. Jest to jedna z niewielu pamiątek z domu rodzinnego poety, która towarzyszyła mu przez całe życie. Na odwrotnej stronie owego krzyża napisał młody Tuwim niebieskim atramentem: „Kto raz się zgodził nieść swój krzyż, tego nań wiecznie wbijać będą”. Irena Tuwim, siostra poety, wspominała, że ten cytat z Ewangelii[1] powtarzał jej brat wielokrotnie na przestrzeni swego życia i czuło się w tym jego cierpienie.

Jednym ze źródeł dramatu Tuwima było poczucie odmienności, wynikające z powodu ogromnego znamienia na lewym policzku oraz żydowskiego pochodzenia. Te dwa fakty – wygląd i pochodzenie – czyniły z niego odmieńca, stopniowo prowadziły do zamknięcia się w sobie i poczucia głębokiego wyobcowania. A to z kolei pogłębiało stan wyczerpania nerwowego i – przy dziedzicznych skłonnościach – powodowało chorobę psychiczną zwaną agorafobią.

Do końca życia poeta nie pogodził się ze swym wyglądem, zawsze starannie ukrywając znamię przed obiektywem aparatu fotograficznego – czy to poprzez ukazywanie prawego profilu, czy to chowanie się za wystudiowaną pozą intelektualisty

Małgorzata Szotek-Ostrowska

Udostępnij tekst

W znamieniu, zwanym niewinnie myszką, nawet matka poety widziała piętno i przekleństwo. W szkole nazywano go diabłem o fizjonomii Żyda, czarciogębym lub czarnuchem. Tej presji delikatna psychika nie wytrzymała i już w młodości Tuwim popadł w kompleks demoniczny, którego owocem były szkice z dziedziny demonologii.

Do końca życia poeta nie pogodził się ze swym wyglądem, zawsze starannie ukrywając znamię przed obiektywem aparatu fotograficznego – czy to poprzez ukazywanie prawego profilu, czy to chowanie się za wystudiowaną pozą intelektualisty. Zadziwiające, że nawet w paszporcie w miejscu „znaki szczególne” – jest puste miejsce.

Razem  w wiosennych burzach

Innego rodzaju problemem, z którym zmagał się przez całe życie, był kompleks żydowskiego pochodzenia. Kim był? Polakiem żydowskiego pochodzenia czy Żydem pochodzenia polskiego? Sam Tuwim wielokrotnie pisał o tym wprost:

Największa ma tragedia – to że Żydem jestem,
A ukochałem Ariów duszę Chrystusową!

Zdaniem Józefa Ratajczaka, żydostwo Tuwima „rodziło (…) bolesny dramat. Nie był nigdy w pełni akceptowany przez żadną ze stron. Dla Polaków był Żydem, dla Żydów odszczepieńcem i zdrajcą”.

A przecież był czas, kiedy poeta nie czuł się wyobcowany, chciał i potrafił włączyć się w nurt życia artystyczno-literackiego Warszawy. Jako student Uniwersytetu Warszawskiego związał się z gronem rówieśników, skupionych wokół pisma „Pro Arte et Studio”. Była to grupa najbardziej aktywnych i utalentowanych poetów, debiutujących w okresie niepodległej Polski. Wraz z serdecznym przyjacielem, Leszkiem Serafinowiczem – czyli Janem Lechoniem – Tuwim szybko nadał pismu bojowy charakter. To na jego łamach po raz pierwszy pokazał lwi pazur i rozdrażnił opinię publiczną, drukując wiersz „Wiosna”. Atmosfera skandalu będzie mu od tej pory towarzyszyć przez całe życie.

Publikacja „Wiosny”, będącej prowokacją obyczajową i estetyczną, rozpętała wokół młodego poety prawdziwą burzę. Wprowadzając elementy drastycznej brzydoty, wulgarne słownictwo (pysk, hołota, bachor), z jednej strony wzbudzała najwyższy podziw, z drugiej narażała autora na inwektywy i potępienie.

Na łamach „Gońca” pisano z oburzeniem: „Zdegenerowany pan Tuwim, odsłaniający w najwyuzdańszych wyrazach ohydę brudów miasta i roztaczający przed nimi woń miejskiej kloaki, oddziaływa na młode dusze jak najzjadliwsza trucizna”. Zespół redakcyjny „Pro Arte et Studio”, w którym byli prawie wszyscy przyszli skamandryci, stanął w większości w obronie kolegi. Jan Lechoń, odpierając ataki prasy, pisał: „Wiosna Tuwima po raz pierwszy w naszej literaturze mówi prawdę o sobie, wypełzającej z wilgotnych piwnic i dusznych facjatek. (…) Protestujemy stanowczo przeciwko usiłowaniu narzucenia nam cenzury”.

W owych chyba najszczęśliwszych dla siebie czasach Tuwim nie był osamotniony. Stała za nim grupa rówieśników, która szybko przeradzała się w grono przyjaciół. I to właśnie przyjaźń stanowiła najtrwalsze spoiwo skamandrytów, a najlepszym antidotum na pojawiające się napięcia była atmosfera zabawy i dowcipu. Grupa scementowała się podczas wspólnych występów w kabarecie „Pikador”. Tu takie indywidualności jak Tuwim, Lechoń, Słonimski, Iwaszkiewicz, Wierzyński były postrzegane przez opinię publiczną jako zespół.

W atmosferze radości z powodu odzyskanej niepodległości młodzi poeci szybko nawiązywali kontakt z publicznością. Szturmem podbili serca warszawiaków. Już samo otwarcie „Pikadora”, w rocznicę wybuchu Powstania Listopadowego, stało się olbrzymim sukcesem Tuwima. „Jeden ten wieczór – wspominał Tadeusz Raabe – przyniósł mu ogólnokrajowy rozgłos, mnóstwo propozycji wydawniczych, a przede wszystkim oszałamiającą poczytność, nie mającą chyba precedensu od blisko stu lat, od wileńskiego debiutu Mickiewicza”.

Teksty Tuwima, w umiarkowany sposób nowatorskie, poprzez swą komunikatywność zacierały dystans między twórcą a czytelnikiem lub słuchaczem. Dotyczyły bieżących wydarzeń i znanych postaci. Charakteryzowały się celnym i ciętym dowcipem, zgrabną pointą.

Poeta zszedł z piedestału, stał się jednym z wielu zwykłych ludzi. Czuł się jednym z nich, był członkiem gromady, „piewcą ulicy”, i to go uskrzydlało. Ponadto otoczony był serdecznymi przyjaciółmi, ożeniony z ukochaną kobietą i świetnie ustawiony materialnie. Debiutancki tomik „Czyhanie na Boga” miał aż cztery wydania, „Sokrates tańczący” i „Siódma jesień” po trzy. Sława poety szybko krzepła i wzrastał jego autorytet wśród pisarzy.

Nieoceniony jest wkład Tuwima w rozwój kabaretu. Stał się filarem słynnego „Qui pro Quo”, dla którego pisał skecze, piosenki i nierzadko konferansjerkę. „Kabaret był właśnie dzięki Tuwimowi przez parę dziesiątek lat z górą chlubą i radością Warszawy – twierdzi Józef Ratajczak – jednym z najlepszych, najbardziej europejskich objawów życia kulturalnego stolicy”.

Rodzącej się grupie poetyckiej potrzebna była nowa platforma, która dawałaby możliwość szerszego zasięgu oddziaływania. I tak w 1919 r. dzięki poparciu finansowemu Jerzego Grycendlera – późniejszego Mieczysława Grydzewskiego – pikadorczycy rozpoczęli wydawanie własnego pisma „Skamander”. Zostało ono oczywiście całkowicie podporządkowane interesom grupy, której naczelnym celem było zdobycie dominacji na rynku wydawniczym i czytelniczym.

Młody Tuwim stał się jednym z wielu zwykłych ludzi. Czuł się jednym z nich, był członkiem gromady, „piewcą ulicy”, i to go uskrzydlało

Małgorzata Szotek-Ostrowska

Udostępnij tekst

Skamandrytom Grydzewski oddał także „Wiadomości Literackie” – nowe pismo, założone przez siebie w 1924 r. Ten świetnie prowadzony artystycznie i komercyjnie tygodnik promował ich twórczość kosztem innych ugrupowań i twórców. „Skamander! – pisał Gombrowicz  – Ci chłopcy urodzili się pod szczęśliwą gwiazdą”. Znaleźli świetnego impresaria w redaktorze Grydzewskim. Uzyskali z miejsca popularność, wpływ, nawet sławę. On – Grydzewski, zawsze w tle choć zawsze obecny, nigdy nie występował publicznie.

Skamandryci byli, jak to określił Michał Głowiński, typową grupą sytuacyjną, czyli taką, w której genezie i strukturze decydującą rolę odegrało dążenie do zdobycia popularności i dominacji na rynku wydawniczym, a nie realizowanie określonych celów estetycznych. Do tego wiodły publikacje w „Wiadomościach Literackich”, organizowanie wspólnych wieczorów literackich i publicznych manifestacji oraz nawiązywanie kontaktów ze światem artystycznym i politycznym.

Szczególne związki łączyły skamandrytów z uczestnikami walk legionowych, zajmującymi później eksponowane stanowiska w administracji państwowej. W sporze między sanacją a endecją skamandryci opowiedzieli się jednogłośnie za sanacją. W czasie wypadków majowych byli całym sercem po stronie Piłsudskiego. Dopiero sprawa brzeska, uwięzienie i skazanie posłów opozycji rzuciły cień na te stosunki.

Szczególnie serdeczna przyjaźń łączyła Tuwima z byłym adiutantem Piłsudskiego, generałem Bolesławem Długoszowskim-Wieniawą. Ten birbant i hulaka, wielki przyjaciel skamandrytów i współtwórca życia literackiego Warszawy, w latach 1928-1930 piastował funkcję komendanta stołecznego miasta. To on ratował skórę Tuwima, gdy ten wywołał kolejny skandal, publikując „Wiersz do generałów” (1927 r.), w którym wołał:

Więc przestańcie udawać lwy,
Śmieszni ludzie, obwieszeni gwiazdami.
Pamiętajcie, że tutaj – My,
Zamyśleni przechodnie,
My jesteśmy tu generałami.

Utworem tym poeta wywołał wielkie poruszenie w sferach wojskowych i na łamach prasy. „Wielkie było z powodu tego wiersza – wspominał Mieczysław Lepecki – larum w Ministerstwie Spraw Wojskowych. Nie brakowało gorliwych, którzy chcieli poetę nauczyć rozumu, ale podnieść rękę na Tuwima nie było łatwo nawet wówczas. Wszystko załagodził Wieniawa Długoszowski”.

Jednak niezupełnie. Między innymi za sprawą artykułu Adolfa Nowaczyńskiego, Tuwim został spostrzeżony przez opinię publiczną jako ten, który obraża polskich wojskowych. W kraju, w którym wojsko było symbolem i gwarantem z trudem odzyskanej niepodległości, uznano ten utwór za bluźnierczy. Spowodowało to bojkot wieczorów literackich, w których poeta brał udział. Słonimski wspominał, że podczas wieczoru w Drohobyczu Tuwim został obrzucony zgniłymi jajami i jabłkami. Uciekł ze sceny przy akompaniamencie okrzyków: „Za polskich generałów! Precz! Do Rosji w zaplombowanych wagonach! Za Zbrucz!”.

Ponownie stał się Tuwim celem ataków w 1929 r. po opublikowaniu wiersza „Do prostego człowieka”. Pacyfizm wiersza, upatrywanie w każdej wojnie interesów klasowych, były nie do pogodzenia z kultem militarnej gotowości, panującym w kraju. Utwór został odczytany jako wysoce antypatriotyczny, a autor, który ponownie wywołał skandal, tym razem pozostał osamotniony.

Nawet najbliższy przyjaciel Tuwima, Jan Lechoń, był całkowicie zaskoczony jego postawą. W liście do przyjaciółki, Anny Jackowskiej, Lechoń pisał: „Ten bezwzględny, zaborczy, najniezręczniejszy pod słońcem wiersz, był dla mnie niespodzianką, która pozwala mi dzisiaj po Tuwimie spodziewać się wszystkiego. Nie rozum tego źle. Jeżeli Tuwim będzie szczerze głosił, że żaden naród go nie obchodzi – nie będę go przez to uważał za człowieka niemoralnego i zachowam dla niego tę samą ludzką przyjaźń, która nas tak głęboko łączy. Ale była między nami pewna harmonia odczuć – jak się okazuje pozorna, która moim zdaniem wykluczała takie, jak ten wiersz niespodzianki”.

Opublikowanie wiersza „Do prostego człowieka” bardzo Tuwimowi zaszkodziło. „Pojawił się – pisze Ratajczak – zarzut zdrady narodowej, wiersz został określony jako «plugawy», a od władz domagano się wydalenia z kraju tego obcego poety i wycofania z rynku jego poezji”. Tuwim był zaskoczony i przerażony rezonansem swego utworu. W jego intencji i rozumieniu wiersz ten nie był ani antypatriotyczny, ani antypolski. Wyrażał ducha europejskiego pacyfizmu, mającego korzenie w tragedii I wojny światowej.

Coraz bardziej samotnie i obco

W latach trzydziestych w niektórych kołach i grupach szerzył się antysemityzm. Pomawianie o to całego społeczeństwa polskiego jest niesprawiedliwe, jednak Tuwim spotykał się coraz częściej z atakami w związku ze swym pochodzeniem. Na krytykę odpowiadał ostro, ale boleśnie raniła go postawa grupy sfaszyzowanej młodzieży. „Nic wam nie pomoże! – wołał do pikietujących oenerowców – dzieci wasze będą uczyły się o mnie w szkołach”. I miał rację – od drugiej połowy lat trzydziestych jego utwory znalazły się w polskich podręcznikach szkolnych i są w nich po dzień dzisiejszy.

W latach tych Tuwim zamykał się w sobie. Nasilające się ataki, konieczność leczenia psychicznie chorej matki w zakładzie zamkniętym w Otwocku (1935 r.) oraz ciężka operacja wrzodu żołądka, wyzwoliły nerwicę lękową zwaną agorafobią, polegającą na paraliżującym lęku przed wolną przestrzenią. W okresie tym poeta prawie nie opuszczał mieszkania. A jednak właśnie wtedy wydał poezję najwyższych lotów – tomiki: „Rzecz czarnoleska” (1929), „Biblia cygańska” (1932), „Treść gorejąca” (1936), zawierające utwory o pogłębionej tematyce i ściszonej tonacji. Wyraźnie zwiększył się dystans między bohaterem lirycznym a resztą świata. W latach trzydziestych pojawił się ponadto w twórczości poety nowy element – przerażenie światem, którego odzwierciedleniem jest napisany w 1936 r. poemat „Bal w operze”, jeden z najsilniejszych protestów przeciw współczesności.

Jednocześnie od 1935 roku następuje coraz wyraźniejsza dezintegracja grupy Skamander. Stabilizacja życiowa poetów, obowiązki wobec pracodawców i rodzin nie sprzyjały cygańskiemu trybowi życia i wpływały znacząco na rozluźnienie więzi towarzyskich. Skamandryci rezygnowali ze zbiorowych wieczorów literackich, coraz częściej wypowiadali się we własnym imieniu. Jako pierwszy zaczął odczuwać potrzebę wyodrębnienia się z grupy Jan Lechoń. Już w 1925 r. pisał: „Po entuzjazmie młodości jest najwyższy czas, aby każdy z nas stał się sobą (…) i na to trzeba wyjść z tej atmosfery, w której wszystko jest duchową komuną”.

Sam Tuwim po 1936 r., nękany rozwijającą się chorobą, zamilkł jako poeta. Zaszyty w domu, tworzył ukochaną bibliotekę i oddawał się działalności translatorskiej. Z chwilą wybuchu II wojny światowej opuścił wraz z żoną Warszawę, a wkrótce i Polskę. Poprzez Rumunię dotarł do Paryża, gdzie spotkał grono starych przyjaciół: Lechonia, Grydzewskiego, Słonimskiego, Wierzyńskiego, Wittlina. Od razu aktywnie włączył się w proces formowania polskiej emigracji. Znów stał się członkiem grupy, którą tym razem łączyła przede wszystkim nostalgia za utraconą ojczyzną. Nastąpiło krótkie scalenie skamandrytów, skupionych wokół założonego przez Grydzewskiego w Paryżu pisma „Wiadomości Polskie Polityczne i Literackie”. Niestety, klęska Francji rozproszyła to środowisko. Grydzewski ze Słonimskim i Pawlikowską-Jasnorzewską ewakuowali się do Anglii, Lechoń, Tuwim, Wierzyński i Wittlin – przez Portugalię do Brazylii.

Stabilizacja życiowa skamandrytów, obowiązki wobec pracodawców i rodzin nie sprzyjały cygańskiemu trybowi życia i wpływały znacząco na rozluźnienie więzi towarzyskich

Małgorzata Szotek-Ostrowska

Udostępnij tekst

Początkowo stosunki między przyjaciółmi układały się bardzo dobrze. Tuwimowie wraz z Lechoniem prowadzili nawet wspólne gospodarstwo, które żartobliwie nazywali Trio de Janeiro. Obaj poeci zostali serdecznie przyjęci w Brazylii, pisano o ich przybyciu w prasie, ich wiersze tłumaczono na portugalski. Tuwima gnębiły jednak od początku wyrzuty sumienia. Odczuwał głębokie poczucie winy wobec tych, którzy zostali w kraju – matka poety została zamordowana w 1942 r. przez Niemców, w czasie likwidacji zakładu psychiatrycznego w Otwocku. Do siostry, przeżywającej naloty w Londynie, pisał pełen niepokoju i rozterek listy.

Niezastąpiony Grydzewski w dalszym ciągu spełniał rolę opiekuna i mecenasa. Pomagał materialnie, doradzał, a przede wszystkim wydawał w swych londyńskich „Wiadomościach” wiersze przyjaciół emigrantów. To Grydz, jak go nazywali najbliżsi, zainspirował powstanie „Kwiatów polskich”, zwracając się do Tuwima z prośbą o napisanie kilkunastu stron wspomnień do powstającej antologii „Kraj lat dziecinnych”. Było to, jak sam poeta określił, „piorunem szczęścia”, nagle odkrytym źródłem poezji.

Po pięciu latach niemocy twórczej poeta donosił siostrze: „Piszę jak wariat całymi dniami, rzecz rośnie jak na drożdżach. Myślę, że będzie to najważniejsza rzecz, jaką napisałem w życiu”. Tak się rzeczywiście stało. Powstał wspaniały poemat, odzwierciedlający panoramę kilkudziesięciu lat. Czytelnik odnajduje tu wszystko to, co było bliskie poecie: piękno inowłodzkich letnisk, środowiska proletariackiej Łodzi, fabrykanckie enklawy, czasy dwudziestolecia i emigracyjną tułaczkę.

Po drugiej stronie

Emigracja od razu zachwyciła się poematem, umieszczając go obok „Pana Tadeusza” i „Beniowskiego”. Po dziewięciu miesiącach spędzonych w Rio de Janeiro Tuwimowie przenieśli się do Stanów Zjednoczonych.

Początkowo poeta kontynuował pracę nad „Kwiatami”, ale jednocześnie prowadził coraz bardziej ożywioną działalność polityczną. Brał udział w licznych spotkaniach z Polonią amerykańską w Detroit i Chicago, współpracował z grupą komunistów, skupionych wokół Oskara Langego. Po podpisaniu w 1941 r. układu Sikorski-Majski jednoznacznie opowiedział się po stronie sowietystów. W komunistycznej prasie i podczas licznych akademii nawoływał do ścisłej współpracy i prawdziwej przyjaźni z ZSRR. Poezja stopniowo ustępowała miejsca działalności politycznej. W końcu Tuwim ostatecznie jako poeta zamilkł.

Pomimo dużej aktywności, w Stanach Zjednoczonych poeta czuł się bardzo źle. W liście do kuzynki Ewy Drozdowskiej pisał: „Gdybym musiał tu zostać, popełniłbym raczej samobójstwo, nie dlatego, że Ameryka taka straszna, ale dlatego, że straszna jest moja tęsknota za krajem”.

Do tego dochodzi ostry konflikt z przyjaciółmi. Lechoń ostatecznie zerwał stosunki z Tuwimem w maju 1942 r., z powodu – jak powiadał – „jego ślepej miłości do bolszewików”. Sam, pozostając w obozie „antysowietystów”, publikował w „Wiadomościach Polskich” do 1944 r., aż do zlikwidowania ich przez władze brytyjskie za rzekomą działalność na szkodę wysiłku aliantów.

Tuwim natomiast, pod pretekstem zabiegów cenzuralnych, dokonywanych na fragmentach „Kwiatów” przez Grydzewskiego, zerwał wszelkie stosunki z redaktorem i jego pismem już w 1942 r. Od tego momentu drukował swój poemat w „Nowej Polsce”. Grydzewski, który dotychczas z wielką intuicją publikował fragmenty „Kwiatów”, tak tłumaczył się poecie: „Podziwiam żywość twoich reakcji, masz czas dzisiaj i humor pamiętać o endekach, Ozonie, o tym, że Mackiewicz nie uważa cię za polskiego poetę. O tym, że w Polsce był antysemityzm (…). Na sanację dzisiaj wymyślać nie sztuka, trzeba to było robić 15 lat temu”.

Jak ciężko musiało być poecie, uznanemu przez dużą część emigracji za zdrajcę i bolszewika, niech świadczy fragment jego listu do Antoniego Słonimskiego z 1942 roku: „Wierz mi, że na gruncie amerykańskim jestem równie samotny jak ty w Londynie (jeżeli o dawne przyjaźnie chodzi). Leszek [Lechoń – przyp. aut.], jak chyba wiesz już o tym, w ogóle zerwał ze mną. Z Kaziem [Wierzyński – przyp. aut.] ledwo-ledwo utrzymuję naciągane stosunki, Józio [Wittlin – przyp. aut.] albo choruje, albo nadal uprawia franciszkański sposób bycia. Z resztą emigracji kontakty moje są żadne”.

To był prawdziwy koniec skamandrytów, których ostateczne rozbicie nastąpiło właśnie w 1942 r., na tle różnic ideowych. Tuwim atakowany był za swe poglądy przez emigracyjne organizacje i dyskryminowany towarzysko. Dopiero jednak w 1944 r. został pozbawiony zapomogi, wypłacanej mu przez cztery lata przez rząd londyński. Samotny i wyobcowany, czuł tym większą potrzebę powrotu do kraju oraz wielką chęć współtworzenia nowej ojczyzny. Wiązał z tym duże nadzieje, planował pisać dalszy ciąg „Kwiatów polskich”.

Po powrocie do Polski w 1946 r. od razu otrzymał eleganckie mieszkanie przy Wiejskiej, samochód z kierowcą oraz sekretarkę. W 1949 r. przyznano mu piękną, świeżo wyremontowaną willę w Aninie, którą sam nazywał żartobliwie Château d’Anin. Traktowany był niczym wysokiej rangi dygnitarz.

Jednak pomimo takich deklaracji jak: „Zadaniem poetów, niechaj będzie przepalanie ludzkich serc ogniem ideału i nadziei, wiary, miłości dla nowego, lepszego świata, który wasze ręce z ruin podniosą”, jako poeta zamilkł definitywnie. Nie powrócił także do ukochanego kabaretu, szopek noworocznych. Zaszył się ponownie w swym gabinecie i tworzył nową bibliotekę, w miejsce tamtej, utraconej w czasie wojny oraz oddawał się działalności przekładowej. „Zapycham życie podrzędnymi pasjami – pisał w 1947 r. do Leopolda Staffa, swojego mistrza i nauczyciela – które grają we mnie tak samo silnie jak dawniej, zbieractwo, szperactwo, teatr”.

Szorstko i ironicznie, ale przecież prawdziwie brzmią słowa Gombrowicza, który w swoich „Dziennikach” tak scharakteryzował poetę: „Koniec Tuwima, te jego ostatnie lata w Polsce Ludowej, jakież to zasłużone. Ta słowiczość musiała się źle skończyć, musiała doprowadzić go tam, gdzie się jest już oficjalnie Poetą, dostawcą Piękna, funkcjonariuszem od szlachetności. (…) To nie był przypadek, że tralala zawiodły go do pałacowatej wilii w Aninie”.

Tuwim nie wrócił do gromady, nie był już „piewcą ulicy”. Pomiędzy nim a zwykłymi ludźmi, kiedyś bohaterami jego utworów, wytworzyła się przepaść. Przez młodych, wchodzących w życie literackie kraju twórców, został uznany za epigona i przeżytek. A jako emigrant nie uczestniczył w koszmarze wydarzeń wojennych i przez to nie miał moralnego prawa wypowiadania się w imieniu tych, którzy to piekło przeżyli.

Czarę goryczy dopełniało chłodne przyjęcie w kraju „Kwiatów polskich”. Tego braku zainteresowania nie mógł zrekompensować poecie ogromny entuzjazm emigracji, z jakim w dalszym ciągu przyjmowany był poemat. Nie interesowało go to, że Lechoń i Grydzewski pomimo różnic politycznych, do końca życia uważali go za największego współczesnego poetę.

„Tuwima – pisał Kazimierz Wierzyński – Pan Bóg stworzył jakby lewą ręką. Dał mu geniusz poetycki i zapomniał o reszcie. Ten czarujący i trochę zaczarowany człowiek znał się przede wszystkim na poezji i póki krążył po niej był w swoim żywiole (…). Książek czytywał mało, same słowniki i encyklopedie dziwactw ludzkich, o wielu rzeczach, o polityce plótł smalone duby”.

Wesprzyj Więź

Jan Lechoń zaś, dawny przyjaciel Tuwima, napisał: „Za sto lat będą darowane Tuwimowi adoracje Moskali, pozostaną zaś jego liczne utwory, które są arcydziełem języka i poezji”. I chyba miał rację.

Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź”, nr 12/2005 pod tytułem „Człowiek zaczarowany?”


[1] Aforyzm ten nie pochodzi z Ewangelii [ przyp. red.].

Podziel się

10
1
Wiadomość

W tym skądinąd świetnym artykule trochę brakuje mi docenienia roli Tuwima jako edytora i jako znawcy języka. Tuwim wydał między innymi trzytomową Księgę wierszy polskich XIX wieku, przywracając ginącą pamięć o romantycznych poetach z “drugiego szeregu”. A o jego wyczuciu języka, nie tylko w poezji, nie potrzeba przypominać. Ale rozumiem, że autorce bardziej chodziło o ukazanie psyche Tuwima niż jego zasług.

Ma Pan rację, choć jest to pewnie temat na odrębny tekst – Tuwim mówił, że jego ojczyzną jest język, myślę też, że coś podobnego wybrzmiało w przytoczonej wypowiedzi Wierzyńskiego. Pozdrawiam

Wspanialy artykul o Tuwimie, ktorego poezja czarowaly mnie, nastolatke , w lodzkim gecie. On byl dla nas bardzo prawdziwy i niezwykly,, bo przynosil prawde polityczna, spoleczna a takze uczuciowa nawet w takim okrutnym miejscu jak LOdz-ghetto.. On, a nie kto inny poeta polski potrafil wyrazic moje uczucia od intymnych do politycznych poprzez swoisty humor jak Tuwim. On, a nie inny poeta , pomogl mi przetrwac a to dla poety to chyba duzo . Widzialam go jedyny raz po wojnie w War szawie i chcialam tak bardzo podejsc i uscisnac mu reke i powiedziec jak bardzo mi pomogl istniec i zachowac czastke czlowieczenstwa w lodzkim gecie podczas bestialskiej okupacji..Pozatym trzeba takze przypomniec jego credo -” My Zydzi polscy” ktore po tylu latach mowi- krzyczy- o jego ogromnej milosci do ” mej ojczyzny-polszczyzny”. Tyle w tym manifescie jest milosci do Polski i ogromnej dzieciecej naiwnosci. Dziekuje raz jeszcze, Salomea Kape

Pięknie to Pani napisała i jest to idealne podsumowanie osoby Tuwima. Taka powinna być rola poety w ciężkich czasach i z tego obowiązku dawania nadziei wywiązał się przednio sadzac po tym, co Pani pisze. Ja bardzo lubię jego prżeklady, musiał mieć niesamowita znajomość języka obcego. Talent ogromny i zwykły człowiek ze swoimi własnymi demonami jak u każdego z nas.

Bardzo ciekawie napisany artykuł. Tuwim to tylko jedna z tysięcy znaczących postaci, których Polska straciła na skutek antysemityzmu. Cieszy fakt, że nie wymazano go z polskiej literatury i kart historii, bo dla mnie był Polakiem, jak każdy inny Żyd mieszkający w Polsce

No właśnie, z jednej strony wspaniały poeta, wrażliwy, dobry człowiek. A tu zgrzyt którego nijak nie można przeoczyć.

Te peany na temat lenina sa totalnym zaprzeczeniem wcześniejszej twórczości i w ogóle tego w jakim świetle chociażby ten artykuł przedstawia poetę. No nie czarujmy rzeczywistości… przecież Tuwim nie był idiotą, jak zatem przejść obojętnie i nie byc zniesmaczonym.

Powiem szczerze – wnerwia mnie to i mam z tym mega problem, bo widze człowieka o pięknej duszy co nagle idzie z prądem, jak motłoch, któremu każe całować się w dupę.

Tak, ja rozumiem zlozonosc ludzkiej natury, sytucje, życie. Ale chce zrozumieć jak to możliwe być jednocześnie białym i szaro burym.
Broniewski podobnie, chciaz ten się zbuntował, wiemy jak się to skończyło …..

A może tak warto solidnie sprawdzić źródła cytatów? „Kto raz się zgodził nieść swój krzyż, tego nań wiecznie wbijać będą”. Irena Tuwim, siostra poety, wspominała, że ten cytat z Ewangelii…

Ciekawe cóż to za Ewangelia? Czy autorka zweryfikowała to? Takiego tekstu nie zawiera żadna z Ewangelii. Nie ma go też w Piśmie Świętym. Jest to fragment wiersza rosyjskiego poety.

Napisał: “Kto raz się zgodził nieść swój krzyż, tego nań wiecznie wbijać będą”
Napisał też::
“I taką wielką żałobą
Będę się żalił przed Tobą,
Chrystusie …
Że duch mój przed Tobą klęknie I wtedy – serce mi pęknie,
Chrystusie”..

Sekcja zwłok Tuwima wykazała, że przyczyną jego śmierci było pęknięcie serca.

Istotnie tekst o Tuwimie jest dość ciekawy, ale niepełny i jakby nie dokończony. Wydałem książkę “Julian Tuwim – utwory nieznane” (Łódź 1999), której redaktorem był pan Tadeusz Januszewski z Muzeum Literatury w Warszawie. Wybitny tuwimolog. Opracował do tej książki znakomite przypisy w których m.in. wyjaśnił sytuację Tuwima w Brazylii, także ogromną pomoc m.in. Zofii Kochańskiej czy Neli i Artura Rubinsteinów by panowie poeci mogli przybyć do Stanów Zjednoczonych w czasie wojny. Ale Artur Rubinstein, antykomunista, też miłośnik poezji i osoby Tuwima oraz jak on łodzianin, zerwał z nim stosunki (jak Lechoń i inni – co opisano po trosze w artykule) po peanach Tuwima na temat bolszewików. Niemniej jednak, gdy rząd polski z Londynu cofnął Tuwimowi zapomogi – to właśnie Rubinstein (mimo tej niechęci do komunizującego już otwarcie poety) wysłał mu znaczną kwotę pieniędzy!
Rubinstein powiedział też w Polsce, po wojnie, w 1979 r., że otrzymał kiedyś od Tuwima jego rękopis z porządnym zapisem nutowym na pięciolonii (nie wiem jakim?) i dedykacją: To dla Ciebie Chopinissimo – Julian Tuwim.
Nie jestem pewien, czy dorosły Tuwim miał aż taki problem z tą “myszką” na policzku jak to opisano. Miał grono mądrych przyjaciół, szalone powodzenie u kobiet etc., etc. Cóż zatem taka mała myszka znaczyła? Dodawała mu uroku.
Co do poruszonego w artykule “żydostwa” Tuwima, nie robiłbym z tego jakiegoś problemu, sprawy; on sam nie miał chyba z tym problemu jak w artykule się rozpisano na ten temat; był polskim Żydem, lewicującym patriotą. Może warto przytoczyć jego słowa z 1934 r. o różnych łódzkich geszefciarzach, chasydach: “Daleki oczywiście od antysemityzmu, zawsze byłem, jestem i będę przeciwnikiem umundurowanych brodaczy i ich hebrajsko-niemieckiego bigosu oraz tradycyjnego kaleczenia mowy polskiej. Najwyższy czas, panowie, obciąć długopołe kaftany i kręcone pejsy, a także nauczyć się szacunku dla języka narodu, wśród którego mieszkacie”.