rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Co innego rząd, co innego sąd

Fot. William Cho/ Wikimedia Commons/ na licencji CC

Demokratyczna kontrola sądów musi wyglądać inaczej niż kontrola parlamentu czy rządu, oparte na kadencyjności. Dla prawidłowości wymiaru sprawiedliwości nie wymyślono nic lepszego niż nieusuwalni zawodowi sędziowie.

„Dziś władzę wykonawczą, czyli rząd, kontroluje demokratycznie wybrany parlament. Nad władzą ustawodawczą, czyli Sejmem i Senatem, jest kontrola nas wszystkich, jako obywateli głosujących w wyborach. A tylko nad trzecią władzą, sądowniczą, nie ma żadnej kontroli” – powiedziała premier Beata Szydło w telewizyjnym orędziu wygłoszonym 24 lipca 2017 r. Taki wątek – braku kontroli nad sądownictwem porównywalnej do kontroli sprawowanej nad parlamentem czy rządem – pojawia się w obecnych dyskusjach nierzadko. Przyjrzyjmy się więc zasadności takich porównań.

Jaka kontrola nad sądownictwem

Zacząć trzeba od tego, że obie kontrole wymienione przez premier Szydło są jednak mocno względne. Wyborcy nie mogą odwołać parlamentu – kontrola sprowadza się tu więc do wyrażenia głosu w wyborach co cztery lata. Parlament może zaś odwołać rząd jedynie w przypadku, gdy złoży tzw. konstruktywne wotum nieufności – a więc gdy jednocześnie wskaże nowego kandydata na premiera, który uzyska ponad połowę głosów całej liczby posłów. Jest więc możliwe, że będzie istniał rząd niemający za sobą większości parlamentarnej – takie sytuacje miały miejsce w Polsce. Jeśli natomiast istnieje stabilna większość rządowa, kontrola jest – co wszyscy wiemy – iluzoryczna. Ministrowie czy nawet premierzy zmieniają się raczej w wyniku zmian układów w partiach niż w wyniku jakichś funkcji kontrolnych parlamentu. Jedyną realną formą kontroli są więc znów wybory i zmiana lub utrzymanie większości parlamentarnej.

Kontrola innych władz nad władzą sądowniczą jest ograniczona – i tak być powinno

Niewątpliwie jednak tego rodzaju kontrola nie występuje w przypadku sądownictwa. Z czego to wynika? Przede wszystkim trzeba zauważyć, że decyzje podejmowane przez sądy mają zupełnie inny charakter niż decyzje rządu czy parlamentu. Rząd i parlament podejmują decyzje dotyczące całego społeczeństwa lub jego części, sądy natomiast rozstrzygając sprawy podejmują decyzje indywidualne. Każdy więc może globalnie ocenić poprawność działań rządu i parlamentu: jesteśmy przecież w stanie stwierdzić, czy polityka rządowa nam się podoba czy nie, czy akceptujemy uchwalane ustawy – i w wyniku tej oceny w odpowiedni sposób oddać głos w wyborach.

Zupełnie inna sytuacja jest w przypadku orzeczeń sądów – sprawa pana Kowalskiego będzie zupełnie inna od sprawy pana Nowaka, nie ma w ogóle tutaj mowy o żadnej „polityce” sądu w zakresie rozstrzygania spraw. Co przy tym oczywiste, sądy wydają rozstrzygnięcia w składach jedno- lub trzyosobowych i określenie „Sąd Rejonowy/Okręgowy w…” oznacza tak naprawdę wiele całkowicie niezależnie działających składów sądowych.

Trzeba przy tym dodać, że sądy nie są przecież całkowicie samodzielne w swoich rozstrzygnięciach – orzekają na podstawie prawa (uchwalonego przez parlament!). Wyrok uznany za niesprawiedliwy może być taki bynajmniej niekoniecznie dlatego, że dany skład sądu źle orzekł – jego niesprawiedliwość może wynikać z tego, że niesprawiedliwe jest prawo, na podstawie którego sąd orzekał.

Nie jest więc możliwa realna kontrola sądów analogiczna jak w przypadku parlamentu czy rządu. Jesteśmy bowiem w stanie uznać, czy kierunek prowadzenia państwa nam odpowiada, w orzeczeniach sądów żadnego „kierunku” nie ma i być nie może. Beata Szydło w swoim orędziu porównała więc dwie nieporównywalne rzeczywistości.

Niezależność sądów chroni obywateli

Warto dodać, że pokusy analogicznej „kontroli” jak w przypadku rządu i parlamentu – czyli kadencyjności sędziów – regularnie pojawiają się w państwach autorytarnych i totalitarnych. Są tam formą zapewnienia sobie przez władzę dyspozycyjności sędziów. Kadencyjni byli sędziowie w Związku Sowieckim. W PRL kadencyjny był Sąd Najwyższy, co władza ówczesna skrzętnie wykorzystywała – zdarzało się nierzadko, że „nieprawidłowe” wyroki były „prostowane” przez Sąd Najwyższy. Dlatego zresztą po 1989 r. cały skład Sądu Najwyższego powołano na nowo.

Nic gorszego niż sędzia, który orzeka tak, by przypodobać się władzy państwowej

Tak naprawdę dla prawidłowości wymiaru sprawiedliwości nie wymyślono nic lepszego niż nieusuwalni zawodowi sędziowie. Niewątpliwie inne władze i bezpośrednio społeczeństwo mają przy takim rozwiązaniu wpływ ograniczony, ale jest to rozwiązanie najlepsze. Można przeprowadzić tu pewną analogię z konstruktywnym wotum nieufności. Rząd, który utracił większość w parlamencie, w żadnym wypadku nie może powiedzieć, że reprezentuje większość społeczeństwa. Rządzi jednak nadal – i nie można go obalić, jeśli nie zbierze się nowa większość gotowa powołać rząd. Czy tak powinno być? Przyjęto, że jest to rozwiązanie lepsze niż niemożność powołania jakiekolwiek rządu (i to mimo, że przecież można by się odwołać do woli wyborców, ogłaszając przedterminowe wybory).

Czy to wszystko znaczy, że „nad władzą sądowniczą nie ma żadnej kontroli”? Niewątpliwie jest ona mocno ograniczona ze strony innych władz – i właśnie tak powinno być, jeśli wymiar sprawiedliwości ma być sprawowany prawidłowo. Nie ma nic gorszego niż sędzia, który orzeka tak, by przypodobać się władzy państwowej i spełniać jej życzenia. Jeśli tak funkcjonują sądy, obywatele są bezbronni. To właśnie dla ochrony obywateli państwa istnieje niezależność władzy sądowniczej.

Natomiast jest kontrola sprawowana wewnątrz wymiaru sprawiedliwości. Od każdego orzeczenia sądu można się odwołać – można więc zweryfikować poprawność rozstrzygnięcia. I tak naprawdę to jest najważniejsza kontrola. Człowiek przychodzący do sądu chce przecież, by jego sprawę rozstrzygnięto prawidłowo. W jaki sposób w tej kwestii mogłyby pomóc jakiekolwiek formy kontroli zewnętrznej? Przecież poprawność rozstrzygnięcia mogą ocenić tylko fachowcy. Nie jest przy tym niczym nadzwyczajnym zmiana rozstrzygnięcia czy uchylenie orzeczenia do ponownego rozpoznania – takie orzeczenia są normalną sprawą w sądownictwie, choć nie jest to powód do radości dla sędziego, który orzekał w pierwszej instancji. Nikt nie chroni błędnych rozstrzygnięć.

Odpowiedzialność sędziów, odpowiedzialność posłów

Osobnym tematem jest kwestia osób, które pracują czy zachowują się nieodpowiednio. Jakoś dziwnie ten wątek kojarzy się z tematem kontroli nad władzą sądową – ale tylko nad nią. Premier Beata Szydło, mówiąc o kontroli nad parlamentem czy rządem, nie wspomniała o tym, co się dzieje z posłami, wobec których stawiane są zarzuty (czyli wnioski o uchylenie immunitetu). Pewnie przykłady mogłyby nie do końca być jednoznaczne.

Sędzia, który notorycznie wydaje złe rozstrzygnięcia czy w inny sposób nie pełni prawidłowo swoich obowiązków, naraża się na postępowanie dyscyplinarne, które w przypadku największych przewinień może się skończyć jego wydaleniem z zawodu. Czy sprawność i skuteczność postępowań dyscyplinarnych jest wystarczająca? Można szukać dróg dyscyplinowania sędziów do dobrej pracy, jeśli taka jest potrzeba, ale pewno jednak nie jest żadnym rozwiązaniem podporządkowanie postępowania dyscyplinarnego władzy wykonawczej – zbyt wielkie jest ryzyko, że postępowanie to będzie służyło eliminacji niewygodnych i kształtowaniu postaw oportunistycznych.

Źle pracujący sędzia ponosi odpowiedzialność dyscyplinarną. A kto odpowie za sposób uchwalania ustawy o Sądzie Najwyższym?

Wesprzyj Więź

Jeśli mówimy o odpowiedzialności za nieprawidłowe wykonywanie obowiązków, to nie sposób w tym miejscu nie wspomnieć o uchwalaniu zawetowanej ustawy o Sądzie Najwyższym. Jeśli ustawa byłaby zgłoszona jako projekt rządowy, podlegałaby całemu szeregowi konsultacji. Po co jest ten obowiązek? Po to, by prawo tworzone przez Sejm było jak najlepsze. Ustawa została zgłoszona jednak jako projekt poselski, co zwalniało z obowiązku konsultacji. Chyba nikt nie wierzy, by była to rzeczywiście spontaniczna inicjatywa posłów. Jednak brak obowiązku konsultacji w przypadku projektów poselskich nie oznacza przecież zakazu konsultacji.

W tak ważnej sprawie – przebudowującej jeden z głównych organów państwa – jeśli chciałoby się rzeczywiście uchwalić dobre prawo, należało zarządzić konsultacje, nawet jeśli były nieobowiązkowe. Im więcej wypowiedzi, tym większa szansa, że tworzone prawo będzie dobre. Tworzeniu dobrego prawa nie sprzyja też obradowanie izb w nocy, dzień za dniem, gdy ani posłowie ani senatorowie nie mają realnie czasu, by się z projektami porządnie zapoznać. Jeden ze znajomych radców stwierdził: „Ja dłużej przygotowuję umowę, niż trwał cały proces legislacyjny w Sejmie i Senacie”. Niezależnie więc od celów politycznych – sam proces uchwalania ustawy o Sądzie Najwyższym na pewno nie służył tworzeniu dobrego prawa.

Źle pracujący sędzia ponosi odpowiedzialność dyscyplinarną – i słusznie. Czy ktoś poniesie odpowiedzialność za sposób uchwalania ustawy o Sądzie Najwyższym? Pytanie retoryczne.

Podziel się

Wiadomość