Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Straszliwa dzieweczka

Adam Mickiewicz z płaskorzeźby Auguste'a Préaulta, rys. Elwiro Michał Andriolli

Nasi romantycy zeszli z portretów i usadowiono ich pomiędzy nami, organizując w ten sposób narodową noc żywych trupów.

Słuchaj, dzieweczko! — Ona nie słucha —
To dzień biały! to miasteczko!
Przy tobie nie ma żywego ducha!
Co tam wkoło siebie chwytasz?
Kogo wołasz, z kim się witasz? — Ona nie słucha.

Mimo wysiłków kolejnych reformatorów polskiej szkoły — a niewątpliwie dzięki dzielnym nauczycielom — ufam, że ciągle nie trzeba robić przypisu, skąd to cytat. Kiedy na początku lat 90. prof. Maria Janion ogłaszała śmierć paradygmatu romantycznego w naszej kulturze, nikomu chyba nie przyszło do głowy, co to w praktyce może oznaczać. Tymczasem jeśli przez blisko dwa stulecia kultura narodowa nawiązywała to mocniej, to słabiej, ale bez przerwy, do pewnego sposobu myślenia i pewnego typu wrażliwości, to ten sposób i ten typ nie mogły odejść w milczeniu, zniknąć jak płomień zdmuchniętej lekkim powiewem świecy. Należało się spodziewać, że będzie to raczej długotrwała, pełna nawracających paroksyzmów, bolesna agonia.

Ale może to zbyt drastyczna metafora. Powiem zatem inaczej: jeśli duch czasu opuszcza budowlę wzniesioną przed blisko dwoma wiekami, budowlę zamieszkiwaną, więc i uzupełnianą, ozdabianą przez kilka pokoleń — to przeprowadzka nie może odbyć się ani dyskretnie, ani w ciszy. Nie dość, że jedni chcą dalej trwać w murszejących ścianach, a inni nawołują, by wychodzić; same mury, pozostawione sobie, chwieją się, pękają z łoskotem, aż zapadają się w gromach i kłębach pyłu. Oby nikt nie stał w pobliżu.

Czytając głośny wówczas wywiad z badaczką romantyzmu, powinniśmy byli to przewidzieć. Epoka jednak sprzyjała raczej optymistycznym rojeniom, że z naszego zbiorowego życia przegnany został tragizm. Od osiemnastego wieku — zdawało się nam — zaliczyliśmy jako wspólnota tyle katastrof, że teraz zapewniono nam długi urlop od ponurych przeżyć. Wszystko miało się toczyć w drodze swobodnych wyborów (na wolnym rynku), spokojnego ucierania się stanowisk (w ramach społecznego dialogu), i przyjaznego wspierania się nawzajem ludów w drodze do rozwiniętego kapitalizmu (w ramach świata niepodzielonego już żelazną czy inną kurtyną). Mickiewicz, Słowacki, Norwid przeobrazili nam się w portrety przodków, do powieszenia na ścianach i odkurzania od czasu do czasu. Z szacunkiem, ale bez emocji.

Mickiewicz przestał być spajającym naród wieszczem, a stał się złowrogim upiorem

Owszem, trochę szydzę. Ale tak, jak się szydzi z własnych marzeń, w sumie sympatycznych, choć niemądrych. Przez kilka lat, niezbyt długo, roiła się wielu z nas utopia nowego wspaniałego świata. Tymczasem wolny rynek okazał się przede wszystkim targowiskiem pokus, z roku na rok coraz bardziej tandetnych, dialog społeczny diabli wzięli, zamiast konfliktu Wschód—Zachód wybuchł tlący się od dawna konflikt Północ—Południe, nie mówiąc o tym, że Rosja, ośrodek obozu „wschodniego”, wcale nie straciła ambicji imperialnych, o czym przekonują się, gdy to piszę, Ukraińcy. Nasi romantycy zaś w tym zamieszaniu zeszli z portretów, czy zostali z nich wyciągnięci, i choć nie żyją, usadowiono ich pomiędzy nami, organizując w ten sposób — nazwę to brutalnie — narodową noc żywych trupów. W momencie, kiedy historia nas (nie po raz pierwszy) zaskoczyła, okazało się, że nie mamy wciąż żadnych nowoczesnych narzędzi — jako wspólnota, nie jako takie czy inne grupki specjalistów — żeby zrozumieć, co się dzieje. A kiedy trwoga, to do Mickiewicza. Tyle że, jak w filmowym horrorze, Mickiewicz przestał być spajającym naród wieszczem, a stał się złowrogim upiorem, zombie, zaledwie przypominającym dawnego siebie.

Można by to pokazać od razu w związku z mesjanizmem, ale zacznijmy skromniej: spojrzyjmy na sytuację z „Romantyczności”. Dla każdego filologa powinno być jasne, że sens tekstu zależy od kontekstu. Zresztą wystarczy uczestniczyć w trywialnej domowej kłótni, by wiedzieć, że w zapale polemicznym wyostrza się własne myśli, nieraz do absurdu, chodzi bowiem, intuicyjnie, o zachowanie balansu (druga strona mówi nam rzeczy nie do przyjęcia, więc my odpowiadamy opiniami równie skrajnymi, z odwróconym wektorem). Młodzieniec — rozpoznawszy, że dzieweczka nie słucha, co się do niej mówi, a lud wierzy głęboko — przeciwstawia się ostro mędrcowi ze szkiełkiem i okiem, gdyż kontekstem dla ballady było twierdzenie zadufanych klasyków, że rozum jest jedyną władzą poznawczą, a intuicje, uczucia, mity to „duby smalone”. Nic dziwnego, że na taką arogancję odpowiada się równie zuchwale: „czucie i wiara silniej mówią do mnie” — i zrywa się rozmowę. Gdyż należy mieć serce, patrzeć w serce, a mędrzec niech… idzie swoją drogą. Na zatracenie.

Od tamtego sporu mija już wszakże blisko dwieście lat. Kultura europejska przeżywała przez ten czas wspaniałe wzloty i przeraźliwe upadki; spadkobiercy oświecenia skompromitowali siebie, więc pośrednio także i swoich antenatów, na równi ze spadkobiercami romantyzmu, gdyż w najstraszliwszych wykwitach Europy, w totalizmie czerwonym i brunatnym, bez trudu można znaleźć wątki wzięte tak z jednej, jak z drugiej formacji. W odpowiedzi uznano u schyłku XX wieku, że wszelkie mocne wypowiedzi o świecie, te zaczynające się od słów „wszyscy”, „zawsze”, „nigdy” — są z natury podejrzane, a bezpieczeństwo zapewnia tylko zgoda na rozmaitość prawd lokalnych i wiar indywidualnych. Trudno uwierzyć, by było to ostatnie słowo naszej cywilizacji — i trzeba będzie za chwilę jakby przejść do następnej klasy, spróbować poważnie przemyśleć upiorne doświadczenia minionego stulecia, a uczyniwszy to, wskazać, gdzie zalągł się śmiertelny błąd, by znów wznieść jakiś wspólny świat, unikając popełnianych w przeszłości zbrodni. Gdyż, jak trzeźwo zauważył dawno temu Stanisław Brzozowski, jeśli się nie zrozumie historii, padnie się ofiarą historii niezrozumianej.

Tymczasem w Polsce — dzieweczka nie słucha (mickiewiczowską dzieweczkę odgrywają, bezwiednie ilustrując tezy gender, zarówno kobiety, jak mężczyźni pospołu, po wszystkich stronach frontów, które udało nam się w ojczyźnie otworzyć). Jedna dzieweczka w codziennej gazecie oświadcza ni z tego, ni z owego, że komunizm jest wspaniałą ideą i że przecież Lenin chciał dobrze (głęboką słoweńską analizę pism wodza rewolucji przyswoiły w Polsce inne dzieweczki). Kolejne dzieweczki, ze zgoła odmiennych rejonów politycznych, rozczytują się jak gdyby nigdy nic w pismach faszyzującego politologa Carla Schmitta, tak jak inne rozkosznie domagały się docenienia rumuńskiej Żelaznej Gwardii; inne, mniej wyrafinowane, postanawiają uczcić dobroczyńcę narodu, Edwarda Gierka rondem w stolicy; ale oto już następna dzieweczka twierdzi, że wspólnotę narodu należało zbudować, wieszając w 1989 roku komunistów na latarniach; całe zgromadzenie dzieweczek nazywa swoją nową organizację ONR albo Młodzież Wszechpolska… Wokół nich duchy, zmarli kochankowie, a one mają serce i tym sercem się kierują; szkiełko i oko nie dla nich. Przecież intelektualiści skompromitowali się w XX wieku i nie warto słuchać tych poputczików przeróżnych reżimów.

Ale najgorszym być może pokłosiem „Romantyczności” jest nawet nie to odrzucenie chłodnej analizy rzeczywistości, ale sam akt niedopuszczenia do wymiany myśli. — Słuchaj, dzieweczko! — Ona nie słucha. A gromada skupia się wokół niej i krzyczy (!): „mówcie pacierze”. Nie dyskutujcie, nie prowadźcie dialogu, w którym zakłada się tchórzliwie, że „być może ja nie całkiem mam rację”, ale padnijcie na kolana przed objawieniem dzieweczki, a jeśli tego nie czynicie, to jesteście wrogami, zaprzańcami, i nie ma takiej obelgi, która by wam się nie należała. Zamiast podjąć rozmowę, lepiej pójść i uniemożliwić przedstawienie waszego niesłusznego stanowiska. Zagłuszyć je skandowanymi okrzykami. Rzucić świecę dymną, choćby to był klasztor. Wypomnieć rodziców i dziadków. Zrobić skandal, w przebraniu tańcząc na katedrze przed nosem wykładowcy. Choćby to był uniwersytet.

Czy Mickiewicz osobiście odpowiada za te bezeceństwa? Nie, oczywiście. Bo to nie Mickiewicz sam, żyjący w innej epoce i w innym kontekście formułujący swoje poglądy (choć niektóre, jak ten wywyższający Polaków nad inne narody w „Księgach narodu i pielgrzymstwa polskiego”, pozbawione były bezpieczników, które już niebawem, gdy za sprawą Darwina, też osobiście niewinnego, narodził się nowoczesny nacjonalizm, bardzo by się przydały). Nie Mickiewicz to, lecz jego zwłoki lub — jeśli to znów zbyt drastyczna metafora — jego pokraczny pomnik. Już Wyspiański kazał bohaterowi „Wyzwolenia” pojedynkować się z pomnikiem Mickiewicza, proroczo zarzucając mu, że chce zamknąć cały naród w krypcie grobowej na Wawelu. Tak sto lat temu krakowskiemu „neoromantykowi” jawił się mesjanizm — jakie więc aberracje doprowadziły do tego, że dziś z pozytywnego stosunku do mesjanizmu próbuje się uczynić wyróżnik „prawdziwej polskości”?! Pomijając inne argumenty, większość ludów, za które Polska-Chrystus miała w proroctwie księdza Piotra umierać na krzyżu, już dawno wybiła się na niepodległość. A tym, którym się to nie udaje, racjonalna pomoc jest potrzebna, nie ofiara. Do tego — wzorcem z Sèvres naszego narodu ma być… Soplicowo. Chciałoby się zapytać: czy ci, którzy tak twierdzą, zrozumieli aby ten poemat o czułym, ale ostatecznym pożegnaniu z dzieciństwem?

Wesprzyj Więź

W obliczu nieznanego, więc odczuwanego jako groźny, dwudziestego pierwszego wieku, bezwiednie — a niektórzy z nas z rozmysłem — cofnęliśmy się w narodową przeszłość. Udajemy, że od tamtej pory nic się nie stało, co by uczyniło tamten światopogląd, tamte odruchy i wyobrażenia — a raczej ich dzisiejsze mutacje — anachronicznymi. W rezultacie utknęliśmy mentalnie w alternatywnej odnodze czasu: nie przerobiwszy nowoczesności i naśladując powierzchownie ponowoczesność, nie umiemy rozpoznać tego, co dzieje się teraz. Póki nie przebijemy romantyków w nas osinowym kołkiem — cóż za małoduszność przypuszczać, że nic poza tym nie jest w naszym narodzie żywe! — pozostaniemy nieskuteczni wobec zadań niesionych przez czas. Gdyż nie będziemy ich nawet umieli rozpoznać i dorzecznie nazwać.

Słuchaj, dzieweczko. Wreszcie posłuchaj, co do ciebie mówię. Ja też spróbuję posłuchać, co mówisz. Ale niech zgromadzona dokoła gawiedź przestanie na nas krzyczeć…

Tekst ukazał się w miesięczniku WIĘŹ 2014, nr 1.

Podziel się

Wiadomość

“Dzieweczka” ma wiele wizerunków. Dzieweczka nie tylko nie słucha. Dzieweczka nie czyta, nie ogląda. Jeżeli już to jedną gazetę, jedną stację telewizyjną i radiową. Dzieweczka nie studiuje w znaczeniu – nie myśli. To jeszcze nie najgorsze. Najgorsze, że dzieweczka WIE! Jej nie przeszkadza (czasem przeszkadza), że są inne zdania, inne rozmyślania i refleksje, bo ona WIE. Ona ma swoje sposoby, aby wiedzieć, nie wiedząc. Łatwość z jaką dzieweczka zdobywa wiedzę o świecie jest zaraźliwa, wygodna i przyjemna. Dzieweczka dobrze śpi, wie gdzie lokować swoje sympatie, “być albo nie być” to” nie jej bajka”. Ona WIE jak powinno być i do czego ma dążyć, aby było tak, jak ona WIE.Dzieweczka nie ma ma rozterek intelektualnych na kogo trzeba zagłosować, bo ona od zawsze WIE na kogo trzeba głosować. Czasem nie wie kiedy ma się śmiać, a kiedy płakać, ale WIE kogo zapytać. Jednym słowem – żyć, nie umierać!