Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Sojusz tronu i ołtarza? Niekoniecznie

Biskupi podczas uroczystych obrad Zgromadzenia Narodowego z okazji 1050-lecia chrztu Polski 15 kwietnia. Fot. Episkopat.pl

Czy Polskę nieuchronnie czeka trwały sojusz tronu i ołtarza? Niekoniecznie – pojawiają się bowiem istotne kwestie, w których stanowisko rządu zdecydowanie odbiega od przesłania Kościoła, np. stosunek do uchodźców czy nacjonalizmu.

Nowe niebezpieczeństwo polityzacji polskiego katolicyzmu zostało już wiele razy opisane. Sam pisałem o tym m.in. w zimowym numerze WIĘZI. Prawo i Sprawiedliwość chętnie odwołuje się do wiary katolickiej i obrony zagrożonych tradycyjnych wartości. Znaczna część hierarchii kościelnej, bardziej czy mniej otwarcie, wspiera zaś rządzącą partię. Czy zatem Polskę nieuchronnie czeka trwały sojusz tronu i ołtarza?

Rzecz jasna, podczas pierwszych miesięcy rządów PiS pojawiły się kolejne przykłady „przyklejania się” polityków tej partii do Kościoła. Są też jednak symptomy „odklejania się” Kościoła od ścisłych związków z władzami państwowymi.

Wspólna fotografia

Dążenie do symbiozy szczególnie mocno ujawniło się podczas kwietniowych obchodów jubileuszu 1050-lecia chrztu Polski. Wydarzenie to stało się dla rządzących okazją do celebrowania upragnionej jedności państwa i Kościoła. Często podkreślano, że ta spójność jest nowym elementem polskiej historii. I przewodniczący episkopatu, i władze państwowe chętnie przypominali, że 1000-lecie chrztu w roku 1966 było czasem bardzo ostrej antykościelnej kampanii prowadzonej przez władze komunistyczne – natomiast obchody tegoroczne mają charakter kościelno-państwowy. Politycy PiS ochoczo sugerowali, że główne hasło ich reform – „dobra zmiana” – w gruncie rzeczy jest tym samym, co program duchowej i moralnej odnowy przygotowywany przez Kościół. Biskupom zaś nie wypadało kwestionować tej „narracji”, żeby nie psuć atmosfery.

Obchody 1050-lecia chrztu Polski 15 kwietnia
Obchody 1050-lecia chrztu Polski 15 kwietnia. Fot. P. Tracz / KPRM

Wizualnym symbolem pożądanej jedności tronu i ołtarza stało się specjalne pozowane zdjęcie władz państwowych i kościelnych po uroczystym posiedzeniu Zgromadzenia Parlamentarnego z okazji jubileuszu chrztu. Nie ma w tej fotografii wielkiej zażyłości czy serdeczności – ale wymowny jest fakt, że kierownictwo polskiego episkopatu stoi ramię w ramię z liderami państwa (ci zaś, tak się składa, wywodzą się aktualnie wyłącznie z PiS). Tego typu symbole łatwo można nadinterpretowywać, sugerując, że relacje obu stron są bliższe niż są w rzeczywistości.

A o tym, że ta jedność wcale nie jest tak silna – świadczą jednak wyraźne różnice zdań pojawiające się pomiędzy obozem władzy a episkopatem (lub przynajmniej jego znaczącą częścią). Dość wymienić dwa bardzo istotne przykłady.

Bliźni, a nie obcy

W kwestii uchodźców polski rząd jednoznacznie sprzeciwia się przyjmowaniu osób poszukujących azylu. Jako podstawowy argument pada zagrożenie naszego bezpieczeństwa ze strony przybyszów. Deklaracje biskupów są zaś odmienne. Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, abp Stanisław Gądecki, rzucił pomysł, by każda parafia przyjęła uchodźców, już na początku września 2015 r., dzień wcześniej niż papież Franciszek. Biskupi najbardziej zaangażowani w sprawę, jak abp Wojciech Polak z Gniezna (bądź co bądź prymas Polski) czy bp Krzysztof Zadarko z Koszalina stanowczo podkreślają, że „Chrystus ma dziś twarz uchodźcy”. Jasny był też komunikat z 372. Zebrania Plenarnego Konferencji Episkopatu Polski: „uchodźcy powinni być traktowani w duchu ewangelicznej otwartości, solidarności, odpowiedzialności i poszanowania godności osoby”.

Wciąż jednak biskupie zachęty pozostają jedynie słownymi deklaracjami, bo przecież bez aprobaty rządu nikt nie może ani być wpuszczonym na teren danego kraju, ani otrzymać azylu. Sytuacja robi się coraz bardziej napięta. Również liczne wypowiedzi papieża Franciszka sprawiają, że narasta w Kościele świadomość radykalnej odmienności wymagań Ewangelii od polityki prowadzonej w tej kwestii przez polski rząd. Ze strony kościelnej zapewne podejmowane więc będą dyskretnie działania mające doprowadzić do modyfikacji polityki władz. Nie ma jeszcze publicznych apeli do rządu, ale pojawiają się znaczące sygnały.

W tych dniach – tuż przed czerwcowym posiedzeniem Konferencji Episkopatu Polski, na którym będzie mowa m.in. o problemie uchodźców – odbyło się spotkanie Zespołu ds. Kontaktów Konferencji Episkopatu Polski z Konferencją Episkopatu Niemiec. Podsumowując je, abp Wiktor Skworc (metropolita katowicki, współprzewodniczący Zespołu) stwierdził m.in.:  „Jako Kościoły w sprawach uchodźców mówimy jednym głosem. […] głos papieża, Kościołów powinien jeszcze bardziej mocno wybrzmieć. To wojna, brak pokoju jest przyczyną migracji setek tysięcy ludzi. Tym ludziom musimy pomóc. Nasza postawa wyrasta z przesłania Ewangelii. Jest to obowiązek państwa i Kościoła”.

Warto też wskazać na znaczący wywiad dyrektora Caritas Polska, ks. Mariana Subocza, dla KAI. Szef największej polskiej organizacji humanitarnej stanowczo stawiał w nim tezę, że stosunek do uchodźców jest testem naszej wiary. „Zamykając się na problem uchodźców, robimy krzywdę sobie i swojemu chrześcijaństwu, ponieważ wartości otoczone murem, nie weryfikowane i nie konfrontowane ze światem, zanikają”. Można przypuszczać, że za takimi stwierdzeniami pójdą przygotowania Caritas Polska do podjęcia konkretnych działań na rzecz uchodźców, zgodnie z mądrą wizją integracji przedstawioną w wywiadzie przez ks. Subocza – zwłaszcza, że kwietniowy komunikat z obrad KEP wymieniał Caritas jako organizację gotową do współpracy z władzami państwowymi w tej kwestii.

Patriotyzm, nie nacjonalizm

Drugą kwestią sporną – a przynajmniej różnicującą – między władzami państwowymi a episkopatem jest stosunek do narastającego nacjonalizmu. W Polsce, tak jak i w wielu innych krajach europejskich, coraz silniejsze stają się nastroje ksenofobiczne, a w konsekwencji odradza się ideologia radykalnie prawicowego nacjonalizmu. Polscy nacjonaliści tym się różnią od zachodnioeuropejskich, że chętnie powołują się na katolicyzm. Władze państwowe zachowują bierność i milczenie wobec kolejnych ekscesów antysemickich czy nacjonalistycznych. Wyraźnie nie jest wygodnie PiS-owi odcinać się od tych środowisk, bo do tej pory wspierały one tę partię.

Inaczej czyni Kościół. Abp Stanisław Gądecki jako przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski jednoznacznie odróżnia zdrowy patriotyzm od chorego nacjonalizmu. Przypomina, że „nacjonaliści kochają swoich, ale nienawidzą obcych. Powołują się wprawdzie na słowa «Bóg, honor, ojczyzna», ale lżą te hasła. To nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem”. Dość podobne stanowisko zajęła Rada Biskupów Diecezjalnych 2 maja br., przypominając słowa św. Jana Pawła II, że patriotyzm zasadniczo różni się od nacjonalizmu, który „uznaje tylko dobro własnego narodu, […] nie licząc się z prawami innych”. Biskupi uzupełnili ten cytat, odróżniając patriotyzm także „od kosmopolityzmu, który lekceważy wartość ojczyzny”.

Trzeba oczywiście pamiętać, że taka ocena zagrożeń ze strony narastającego nacjonalizmu nie jest powszechna w episkopacie. Pomimo kwietniowego ogólnopolskiego skandalu po demonstracji ONR podczas Mszy w katedrze białostockiej, miesiąc później doszło do podobnego wydarzenia w kolejnej katedrze, tym razem łódzkiej. Do tej pory, o ile mi wiadomo, brak jakiegokolwiek komentarza na ten temat ze strony archidiecezji łódzkiej. Pojawia się więc hipoteza, że zgoda na wprowadzenie flag ONR do katedry może być związana ze stanowiskiem tamtejszego metropolity, abp. Marka Jędraszewskiego (skądinąd wiceprzewodniczącego KEP). On przecież na początku marca br. w tejże katedrze podczas Mszy za ojczyznę uznał krytykę nacjonalizmu za uderzenie w patriotyzm („bojąc się nacjonalizmu, uderzył ten człowiek w to, co jest najbardziej istotne dla całej naszej wielkiej tradycji – w patriotyzm”).

Nie wydaje mi się jednak, żeby abp Gądecki jako przewodniczący KEP pozwolił na jakiekolwiek większe dwuznaczności w kwestii stosunku nacjonalizmu – jego stanowisko w tej sprawie jest czytelne i ewangeliczne.

Wiara, nie przywileje i ideologia

Wesprzyj Więź

Zarazem jednak instytucje kościelne nie mają problemów z przyjmowaniem od nowej władzy nowych przywilejów. Kluczowym przykładem jest tu poprawka do ustawy o sprzedaży ziemi rolnej. Prawo to wprowadza daleko idące ograniczenia w swobodzie dysponowania ziemią. W ostatniej fazie prac parlamentarnych posłowie wprowadzili jednak do ustawy istotną poprawkę – ograniczenia nie obejmują obecnie… instytucji kościelnych.

Przypomina się tu bezcenna wskazówka II Soboru Watykańskiego: „Kościół […] nie pokłada jednak swoich nadziei w przywilejach ofiarowanych mu przez władzę państwową; co więcej, wyrzeknie się korzystania z pewnych praw legalnie nabytych, skoro się okaże, że korzystanie z nich podważa szczerość jego świadectwa albo że nowe warunki życia domagają się innego układu stosunków” (Gaudium et spes 76).

Na dwoje zatem babka wróżyła? Nie ulega dla mnie wątpliwości, że pokusa polityzacji polskiego katolicyzmu jest obecnie bardzo silna. Do tanga trzeba jednak dwojga. Oby w Kościele hierarchicznym – niezależnie od osobistych sympatii politycznych poszczególnych biskupów – zwyciężyło przekonanie, że Kościół winien kierować się myśleniem na długi dystans, a nie troską o załatwianie spraw doraźnych. Na długą metę bowiem na sojuszu ołtarza z tronem zawsze źle wychodzi Kościół – a niekiedy nawet sama wiara, która może zanikać, jeśli utożsami się ludziom z ideologią partyjną. Nie ma lepszej drogi dla Kościoła w relacjach z państwem tu i teraz niż stanowcze podkreślanie autonomii i niezależności obu podmiotów. Zgodnie z konkordatem i zgodnie z Konstytucją RP.

Podziel się

1
Wiadomość

Drogi Zbyszku,
Gratuluję ! To świetny tekt. Jestem bardzo przejęty sprawami Polski. Boleję nad milczeniem Episkopatu. Serdecznie Ciebie i Was wszystkich pozdrawiam,
Jędrzej Bukowski

Być może ten sojusz osłabnie, ale zostanie u jednych niesmak, u drugich, zgorszenie. Jest wiele głosów ludzi znanych z głębokiej wiary i równie głębokiego umysłu, którzy z troską i życzliwością wskazują na niedoskonałości naszego Kościoła, tyle, że ich głos jest przez starszych tegoż Kościoła ignorowany. Racjonalnie wytłumaczyć się tego nie da, więc krótka anegdota. Opowiadał mi mój tata jak to przed wojną jakiś gospodarz nie pocałował księdza w rękę tylko zwyczajnie mu ją podał. W niedzielę został pouczony z ambony, że co on sobie myśli, że jak równy z równym? Zwyczaj całowania skończył się, mentalność wyrażona w owym pouczeniu – niekoniecznie. Ekscelencja jest zawsze przed świeckim. Żałośnie i śmiesznie wygląda ta dostojność bijąca z każdego centymetra kwadratowego postaci wielu purpuratów.Kolejny problem duchownych to oderwanie od rzeczywistości w której żyją ich wierni. Wystarczy kilka lat mieszkania na plebanii i wielu z nich zachowuje się jak gdyby dopiero co wrócili z kosmosu. A kochany Franciszek mówi, że pasterz powinien pachnieć swoim stadem, ja bym użył mniej eleganckiego określenia. Ten pierwszy błąd o którym Pan wspomina jest jak sądzę pochodną także i tych o których tu piszę. Czyżby miały się sprawdzić słowa jakiegoś publicysty, który kilka lat temu, dość brutalnie i może trochę niesprawiedliwie, napisał, że polski Kościół zacznie się zmieniać w duchu Soboru, teraz także w duchu nauczania Franciszka, gdy głód zajrzy duchownym do garnka?

Szanowny Panie Redaktorze. Z wielką uwagą i przyjemnością przeczytałem Pana artykuł. Może, jak dla osoby o lewicowych poglądach, niektóre oceny są trochę ( ale tylko trochę ) za łagodne, to jednak po raz kolejny potwierdzają moje przekonanie, że naprawdę warto rozmawiać.
Pozdrawiam
Marek

Bardzo dobry artykuł. Jestem mocno związany z kościołem, ale mam wrażenie, że duża część biskupów zupełnie się zatraciła, dała się wciągnąć w pogoń za pieniądzem, który płynie szerokim strumieniem dzięki owemu sojuszowi tronu i ołtarza. Szkoda, bo popularność obecnej partii pewnie kiedyś spadnie a wraz z nią szacunek do kościoła, który już zresztą wśród młodych ludzi jest na coraz niższym poziomie.